Kto z moich czytelników pamięta, że kilka miesięcy temu rozpoczęłam cykl wpisów o złości? To on był punktem wyjścia do opisu takich rodzicielskich narzędzi, jak porozumienie bez przemocy (NVC), Pozytywna Dyscyplina, mindfulness (uważność) czy Self-Reg, który stał się ostatnio głównym tematem mojego bloga. Wspomniany cykl rozpoczęłam opisem sytuacji, w której po raz pierwszy wrzasnęłam na dziecko, a następnie opowiedziałam o działaniach rozwojowych, które podjęłam, aby złościć się mniej destrukcyjnie. W trzecim poście, który oceniam jako jeden z ważniejszych na moim blogu, opisałam, co się dzieje z naszym ciałem, zwłaszcza mózgiem, kiedy odczuwamy złość. Wreszcie w czwartym pożaliłam się na trudne okoliczności, które sprawiły, że mimo mojej długiej drogi rozwoju moje problemy ze złością powróciły.
Dziś napiszę o myślach-zapalnikach, co pozwoli mi kontynuować zarówno cykl postów o złości, jak i ten o Self-Reg. Myśli-zapalniki podpalają bowiem lont naszej złości poprzez znaczące zwiększenie stresu w obszarze poznawczym (o pięciu obszarach stresu w ujęciu Self-Reg napisałam tu). Pracując nad tym wpisem, ponownie przeczytałam książkę „Kiedy twoja złość krzywdzi dziecko”. Bardzo ją polecam każdemu rodzicowi, który czuje, że to jego złość panuje nad nim, a nie – on nad nią.
Myśl-zapalnik to negatywna myśl, która pojawia się w stresującej sytuacji i nadaje jej duże znaczenie, a w efekcie stanowi iskrę prowadzącą do wybuchu złości. Wyobraź sobie, że wchodzisz do łazienki i widzisz swojego dwulatka stojącego na stołku przy umywalce i pracowicie wylewającego kubkiem wodę z kranu na podłogę. To, czy zachowasz spokój i dobry humor, zależy od wielu czynników. Dwa spośród tych, na które mamy wpływ uznaję za decydujące: to, w jakiej formie psychofizycznej byłaś/byłeś [dalej będę dla ułatwienia stosować formę żeńską], wchodząc do łazienki oraz to, czy w Twoim umyśle pojawi się myśl-zapalnik. Jeśli wejdziesz do łazienki głodna, zmęczona, obolała, rozżalona czy zirytowana, zapewne nie znajdziesz tu i teraz zrozumienia dla potrzeby poznawania świata przez malucha i Twój poziom stresu wzrośnie. Podobny efekt wywoła jedna z następujących myśli: „Nie wytrzymam tego”, „Cały czas tylko sprzątam i wszyscy mają to gdzieś”, „On mi to robi na złość”, „Co za bezmyślne dziecko”, „On mnie nigdy nie słucha”. Te myśli sprawiają, że problem wydaje się większy, niż jest w istocie, a nasz wewnętrzny gad postrzega zadowolonego malucha przy umywalce jako zagrożenie – i atakuje. Pamiętacie, że gady zjadają swoje dzieci…?
Warto podkreślić, że niektóre myśli silniej podsycają rodzicielską złość, niż inne. Według autorów książki „Kiedy twoja złość krzywdzi dziecko” można je przyporządkować do jednej z następujących grup: (1) myśli, które przypisują dziecku złą intencję (np. „on mnie prowokuje”), (2) myśli zawierające negatywną ocenę dziecka (np. „jest leniwy i roszczeniowy”), (3) myśli wyolbrzymiające problem (np. „co za koszmarny dzień!”). Do tych myśli-zapalników dodałabym kolejne dwie grupy. Po pierwsze, moja złość skierowana wobec dzieci bywała efektem negatywnych myśli na temat mnie samej w roli matki. Kiedy maleńki Duży stale jęczał i płakał, odbierałam to jako zarzut: „Niezbyt dobrze się starasz, mamo”. Kiedy był już w wieku przedszkolnym, uważałam, że jego histerie i wybuchy złości to efekt mojej niespójności i rozchwiania. Taka interpretacja płynęła z nieuświadomionego głębokiego przekonania, że kiedy dziecko jest nakarmione, wyspane i nic go nie boli, powinno być zadowolone i uśmiechnięte i drugiego: że za niewłaściwe zachowanie dziecka w stu procentach odpowiadają rodzice. Długo nie zdawałam sobie sprawy, że tak to u mnie działa. Po drugie, czarę mojej złości często przepełniała kropla w postaci negatywnej myśli o Mężu lub innej bliskiej mi osobie, która albo zirytowała mnie chwilę wcześniej, albo była nieobecna lub w inny sposób nie dawała mi wsparcia, jakiego w danej sytuacji oczekiwałam. Trzy lata temu często złościło mnie to, że Mąż nie wracał z pracy na wieczorne kąpanie Dużego (protestującego przeciw temu wniebogłosy). Robiłam to sama przy jednoczesnym rozpaczliwym płaczu Małego, który jako niemowlę i małe dziecko wczesnym wieczorem przysysał się do mojej piersi i odsysał od niej dopiero grubo po północy. Myślałam sobie wtedy: „tak naprawdę jestem samotną matką”. Oba niesprzyjające sposoby myślenia w dużej mierze przepracowałam – chociaż najwyraźniej nie do końca, skoro w sierpniu tego roku miałam tak duży kryzys wychowawczy.
Jak radzić sobie z myślami-zapalnikami? Przede wszystkim należy je rozbrajać na chłodno. Istnieją ludzie, którzy w sytuacji wielkiego wzburzenia są w stanie powiedzieć sobie „stop”, pooddychać głęboko, zauważyć, co się z nimi dzieje i osiągnąć stan spokoju. Ja do nich nie należę. Dzięki treningowi mindfulness i praktykowaniu Self-Reg potrafię wyregulować swoje myśli i emocje tylko przy niewielkim nasileniu złości, czyli kiedy jestem jedynie zirytowana. Potrafię wtedy zidentyfikować myśli-zapalniki i zamienić je na bardziej sprzyjające (o czym napiszę poniżej), a także uspokoić ciało za pomocą głębokich wydechów, wizualizacji (np. szklanej kuli, która oddziela mnie od źródła mojej złości), świadomego napinania i rozluźniania poszczególnych grup mięśni itd. (pisałam o tym tutaj). Jednak kiedy złość osiąga mój indywidualny punkt wrzenia, tracę nad sobą kontrolę. Jest taki moment, w którym przez umysł przebiega mi myśl-błyskawica: „Zaraz zacznę wrzeszczeć, potrzebuję się uspokoić”. Wtedy gadzisko we mnie syczy: „A w dupie to mam!” i czuję, jak moje usta się otwierają, a następnie słyszę, jak wydobywają się z nich niemiłe dźwięki. Nie mam pojęcia, czy wszyscy jesteśmy tak skonstruowani – piszę teraz o swoim doświadczeniu.
Myśli-zapalniki można próbować zneutralizować, zastępując je bardziej pozytywną oceną sytuacji. We wspomnianej książce znalazłam bezcenne fragmenty dotyczące przyczyn „złego zachowania” dzieci, w tym omówienie poszczególnych rysów temperamentu i etapów rozwojowych małych dzieci. Uświadomiłam sobie między innymi, że każdy rys temperamentu ma swoją pozytywną i negatywną (a raczej wygodną i niewygodną dla rodzica) stronę. Na przykład piękna cecha Małego, jego bardzo duża wytrwałość, ma trudny dla mnie skutek uboczny w postaci uporu. To miło, kiedy dziecko przez pół godziny próbuje złożyć klocki według instrukcji i w ogóle się nie irytuje. Gorzej, kiedy przez pół godziny kategorycznie nie daje się wyjąć z wanny. Wtedy pomaga myśl: „On po prostu jest wytrwały, to bardzo piękna cecha, przyda mu się w życiu”. Z kolei w opisanej powyżej sytuacji wylewania wody ja podłogę można by pomyśleć: „Jest maluchem i w ten sposób poznaje prawa fizyki”, „To w ogóle nie jest skierowane przeciwko mnie, po prostu dobrze się bawi”, „Będziemy to wspominać ze śmiechem”, „Nic złego się nie dzieje, to tylko trochę wody na podłodze”. Warto na chłodno przećwiczyć takie nowe myśli, nawet zapisać je na kartce i próbować przypomnieć je sobie, kiedy ogarnia nas irytacja.
Kończąc, chciałabym wspomnieć o książce Rafaela Santandreu „Twój umysł na detoksie, czyli jak nie zatruwać sobie życia”. Jej autor wyjaśnia w przystępny sposób, jak można wykorzystać psychologiczne podejście poznawcze, aby zmienić swoje myślenie na bardziej pozytywne. Bardzo ją polecam tym z Was, którzy – podobnie jak ja jeszcze niedawno – czują, że sporą część stresu i trudnych emocji sami sobie fundują niesprzyjającymi, (samo)krytycznymi, (auto)agresywnymi myślami. W przypadku głębszych problemów, niekorzystnych schematów myślenia i działania, depresji niezmiennie polecam konsultację psychoterapeuty.
Zdjęcie wykorzystane w tym wpisie: „FM110146” (CC BY-NC 2.0) by Royal Navy Media Archive
Agnieszko, kolejny Twój wpis, w którym się odnajduję… Mam dokładnie takie same refleksje a propos myśli-zapalników (jestem w trakcie lektury wspomnianej przez Ciebie książki). Moją złość zazwyczaj nawet podsycają negatywne myśli nie o mojej córce, ale o mnie samej, albo o mężu, mamie, babci, szefie itd., itp… Czasem wystarczy jedna taka drobniutka myśl (np. „ja tu się męczę, a on siedzi sobie w wannie i się relaksuje!”) i wybuch gotowy – a jego ofiarą jest bogu ducha winne dziecko.
Przy okazji mam pytanie: czy przepracowałaś całą książkę zgodnie z zaleceniami, tzn. dziennik złości, spis myśli-zapalników, itd.? Ja jeszcze się za to nie wzięłam, może przy drugiej lekturze…
„cały czas tylko sprzątam i wszyscy mają to gdzieś” 😀 skąd wiedziałaś? <3 super tekst!
Cha, cha, byłam u Ciebie w domu. 😉
bardzo potrzebne i bardzo pomocne!!
u mnie jest „nie dam rady” „zaraz oszaleję” i wszelkie wersje „nie ogarniam, jestem do niczego”
nie wiem na ile umiem sama siobie pomóc… książki czytam wolniej niż potrzebuję… myślę o terapii. już nawet zaczęłam w tym roku, ale nie zagrało (organizacja i nie ta osoba dla mnie). czy masz kogoś godnego polecenia w Warszawie? najlepiej nie za miliony monet z dobrym szybkim dojazdem z centrum? (np. dojazd do terapeutycznej mnie wykańcza, choć jak trzeba….)
Dobry terapeuta to podstawa. Bardzo, bardzo gorąco polecam Ci Agnieszkę Sochar, którą poznałam podczas kursu „Odstresowany rodzic 1”, możesz ją znaleźć na Facebooku. Jest z Lublina, ale oferuje sesje przez Skype lub Messenger.