Pytacie mnie ostatnio, jak odnaleźć spokój w sytuacji przewlekle podwyższonego stresu. Opisujecie przeróżne sytuacje, do których należą między innymi: trzecia ciąża w relatywnie krótkim czasie po dwóch poprzednich; mąż pracujący od rana do nocy i brak wsparcia innych dorosłych; napięta sytuacja w pracy; powiększająca się dziura w domowym budżecie; potężne rozczarowanie kimś, komu się zaufało; dziecko miesiącami budzące się każdej nocy po kilkanaście razy; rozregulowane dziecko wielkim krzykiem domagające się piersi kilkadziesiąt razy w ciągu dnia; wymagające dziecko z utrzymującym się tygodniami i miesiącami silnym lękiem separacyjnym; dziecko porozumiewające się głównie za pomocą jęków, krzyków albo przeraźliwego pisku; dziecko gryzące rodzeństwo i rodziców w chwilach silniejszych emocji lub zmęczenia; dziecko chorujące praktycznie bez przerwy od jesieni do wiosny; zbliżająca się operacja dziecka; wojny między starszym a młodszym dzieckiem. Wszystkich tych sytuacji doświadczyłam na którymś etapie mojego potrójnego macierzyństwa. Łączy je przewlekle podwyższone napięcie połączone z przewlekle obniżoną energią, czyli stan określany jako czarny kwadrant macierzy Thayera, zwany też czarną dupą.
Co mi pomaga, kiedy wiem, że w najbliższym czasie nie mam szans na redukcję stresu i porządną regenerację (kroki trzeci i piąty Self-Reg)? Zanim odpowiem, spróbujcie sobie uświadomić, jakie myśli krążą Wam po głowie w tego typu sytuacjach. „Kiedy to się skończy?”, „Nie wytrzymam tego dłużej”, „Co za koszmar”, „Nie ogarniam”, „Jestem beznadziejna”, „Jestem w czarnej dupie”, „Moje życie jest do kitu”, „Dlaczego akurat mnie się to przydarza?”, „To dziecko jest okropne” – czy coś z tego brzmi znajomo? Jeśli nie, to serdecznie Wam gratuluję: nie dokładacie sobie cierpienia do bólu myślami-zapalnikami. A jeśli tak, to… doskonale Was rozumiem, bo też tak miewam – coraz rzadziej, właściwie już bardzo rzadko, od kiedy stosuję Self-Reg. To na kursie online Natalii Fedan „Odstresowany rodzic”, którego siódma edycja startuje już niedługo, odkryłam, że myśli-zapalniki to dla mnie najsilniejszy ze wszystkich stresorów – tak, silniejszy niż wszystkie te, które wymieniłam w poprzednim akapicie! Dopiero pod wpływem tych myśli widzę daną sytuację jako przytłaczającą.
Zapewne już się domyślacie, co mi pomaga: samoregulacja w obszarze poznawczym, a konkretnie zastąpienie tych myśli bardziej sprzyjającymi. Moja ulubiona myśl, którą powtarzam jak mantrę, brzmi: „To minie. To minie. To minie”. Wdech, wydech. To minie. Pewna znana w rodzicielskich grupach bliskościowych na Facebooku osoba sformułowała tę myśl przepięknie: „Wszystko mija, nawet najdłuższa żmija” i pozwalam sobie użyć tego zdania jako tytułu niniejszego wpisu. Nawet, kiedy żmija wydaje się nie mieć końca, ten jednak prędzej czy później następuje. Kiedy więc jest mi ciężko albo oczekuję na jakieś trudne doświadczenie (jak dziś – operacji Małego jutro rano), próbuję przypomnieć sobie tego typu sytuacje z przeszłości, posiłkując się moimi dziennikami i zapiskami na Facebooku. Zawsze stwierdzam, że te wspomnienia nie wzbudzają już we mnie silnych emocji, a po burzy zawsze pojawiało się słońce. Jutro po południu Mały będzie w domu, po operacji. Za kilka tygodni Malutkiemu wyrżną się ostatnie zęby mleczne i przestanie traktować nocą moje piersi jak gryzaki. Za jakieś dwa lata Mały zacznie mówić ciszej zamiast wykrzykiwać wszystko donośnym głosem (Duży niedawno zaczął), a Malutki przestanie reagować przeraźliwym piskiem na każdą frustrację (Mały jakiś czas temu przestał). Mąż niedługo dokończy wszystkie projekty w miejscu pracy, z którego odchodzi i przestanie pracować po kilkanaście godzin dziennie. Już za pół roku znów będzie wiosna. I tak dalej, i tak dalej, i tak dalej. Koniec żmii kiedyś nastąpi.
Może to, czym dzielę się dziś z Wami, to oczywista oczywistość. Jednak mnie powtarzanie w myślach „To minie” zamiast myśli-zapalników bardzo pomaga. Jeśli choć jednej osobie spośród Was także pomoże, to uznam, że warto było spędzić chwilę przy komputerze.
Zdjęcie wykorzystane w tym wpisie: „Female Adder” (CC BY 2.0) by Mike Prince
Dziękuję..ja już projektuję trudne sytuacje, które mnie czekają, choć może pójdzie gladko? kto to wie, jednak Twój tekst dał mi nadzieję, że żmija minie 🙂
Minie, minie. 🙂 Kiedy projektujesz trudne sytuacje, zwiększasz swój poziom napięcia i lęku, ludzie dookoła to dostrzegają i zarażają się tym napięciem i lękiem i faktycznie coś może być trudniejsze, niż mogłoby być… A może by tak raz spróbować nie projektować?
To cytat znany mi z twórczości Stachury, aczkolwiek podobno wcześniej już to powiedział Lec 🙂
Dla mnie to deską ratunkową bywa często… plus kawałek dalej „tylko dajcie czasowi czas….” 🙂
Dziękuję Ci bardzo, nie znałam autora tego cytatu!
Cześć, dzięki za ten wpis, mnie myśli czasem przeszkadzają w życiu 😉 i dużo mam takich zapalników. Twój wpis zmotywował mnie do dalszej pracy nad nimi. Więc dzięki wielkie. Dobrego dnia 🙂
Dziękuję! Trzymam kciuki za Twoją pracę. 🙂
Dziękuję. Aktualnie jestem w czarnej d* i pozostaje tylko przeczekać (nie mam żadnego wpływu na sytuację).
Trzymaj się! To minie, to minie, to minie…
Dziekuje Jak zawsze za otuche! Pomaga bardzo, uwielbiam Twoje teksty i bardzo je cenie. Super ze jestes 🙂
Dziękuję Ci za te słowa. Super, że jesteś. 🙂