Co mi zrobiły studia coachingowe

Dziś znów zajmuje mnie temat relacji – z innymi ludźmi, ale też z samą sobą. Niedawno pisałam o budowaniu wioski wsparcia i podkreślałam, jak wielkie znaczenie dla naszej samoregulacji mają bliskie więzi z innymi, życzliwymi nam ludźmi. Kontynuując ten temat, opowiem Wam, jak na mnie wpłynęły Podyplomowe Studia Coachingu i Mentoringu i co zamierzam z tym zrobić. Okazją do tej refleksji była wczorajsza uroczystość graduacji i wcześniejsze, poranne spotkanie z moją grupą i superwizorami. Spotkanie to kończyło niemal roczny cykl praktycznych zajęć z coachingu, podczas których przekonaliśmy się na własnej skórze, co to znaczy doświadczać zmiany.

Jestem zadziwiona tym, jak bardzo zmieniłam się w ciągu minionego roku. Dobrą ilustracją tego jest moje zachowanie podczas pierwszego i ostatniego spotkania z grupą współuczestników studiów. W październiku ubiegłego roku wierciłem się niespokojnie na krześle i układałam w myślach to, w jaki sposób przedstawię się grupie. Dopóki nie nadeszła moja kolej, nie słuchałam tego, co mówią inni i bardzo chciałam mieć moje „wystąpienie” za sobą. Dopiero, kiedy wypowiedziałam swoją kwestię, mogłam skupić się na słuchaniu, przyjrzeć się ludziom, rozejrzeć po pomieszczeniu. Wczoraj miałam posuchę w myślach, za to serce zalane emocjami. Nie zastanawiałam się nad tym, co chcę powiedzieć, lecz słuchałam uważnie pozostałych całą sobą – umysłem, sercem i zmysłami, współodczuwałam emocje kolegów i koleżanek, falowałam wraz z nimi, kilka razy popłynęły łzy. Słowa przyszły same, z serca, a nie głowy, w odpowiednim momencie.

Ta sytuacja ilustruje dwie ważne zmiany, jakie we mnie zaszły. Po pierwsze, przestałam wsłuchiwać się tylko w mój wewnętrzny monolog i zaczęłam autentycznie słuchać innych ludzi. Oczywiście nie zawsze i nie w relacji z każdym tak jest, nadal zdarza mi się zamykać uszy i zwracam uwagę do wewnątrz, jedynie obserwując ruch czyichś warg i bezwiednie potakując, jednak to raczej wyjątek niż reguła. Jakże zdziwiona i oburzona byłam, usłyszawszy swego podczas zajęć, że nie słucham! Po drugie, podłączyłam się – wreszcie! – do własnych emocji, odciętych wiele lat temu, kiedy było mi tak trudno, że wybrałam podążanie ścieżką rozumu. „Cogito, ergo sum” było moją naczelną dewizą; definiowałam siebie przez sukcesy w nauce i potem w pracy. Nierzadko nadużywałam siebie, pracując ponad siły. Wiele razy słyszałam, że jestem cyborgiem. Stawiałam sobie dalekosiężny i ambitny cel, dzieliłam niezbędne działania na etapy, a następnie konsekwentnie go realizowałam, po trupach w postaci mojego zdrowia fizycznego i psychicznego, a nierzadko też relacji z innymi ludźmi. Osiągnęłam wiele na polu zawodowym – właściwie każdy swój cel zawodowy zrealizowałam w stu procentach – ale nigdy nie byłam w pełni usatysfakcjonowana. Bardzo trudno mi było w ciągu ostatniego roku zobaczyć prawdę o sobie, a jeszcze trudniej – poczuć z całą siłą moje emocje, zwłaszcza morze smutku i ocean wstydu. Te ciężkie do udźwignięcia emocje nadal kryły się pod moją złością wybuchającą czasem pozornie bez sensu – nadal, choć od ładnych paru lat pracuję nad złością. Te studia zanurzyły mnie w nich po czubek głowy; nieraz wracałam do domu wyżęta jak ścierka. Ale uwierzcie mi, warto było.

Trzecia z ważnych zmian to ta, że inaczej, prawdziwiej wchodzę w relacje z ludźmi i jestem ich autentycznie ciekawa. Nie chodzi tylko o inny sposób komunikowania się, otwarte, niesugerujące odpowiedzi pytania, uważniejsze słuchanie, większe wyczulenie na mowę ciała. Chodzi o coś bardziej fundamentalnego. Na początku studiów bezwiednie włożyłam koleżanki i kolegów do szufladek, szybko zakładając, że już co nieco o nich wiem. Ta osoba jest twarda i nieprzystępna, tamta miła i sympatyczna; z tą się dogadam, a z tamtą mi nie po drodze; od tej mogę się dużo nauczyć, a tamta raczej będzie się uczyć ode mnie. Każdą z tych pochopnych ocen ze zdumieniem rewidowałam, kiedy jedna po drugiej opadały nasze maski i odkładaliśmy na bok mechanizmy obronne, które stały się naszą drugą naturą. Każdy uczestnik mojej grupy okazał się inny, niż zakładałam na początku i każdy rozwinął skrzydła. Każdy też dał mi coś bezcennego: jakieś mocne doświadczenie, intensywną emocję, powód do refleksji, nowe spojrzenie na coś. Wstydzę się teraz tej arogancji, z jaką przez całe życie etykietowałam ludzi już po krótkim czasie, nie doceniając ich bogactwa. To sprawiało, że budowałam nie tak głębokie relacje, jak mi się wydawało.

Co dalej? Pragnę podać dalej to, co otrzymałam: uważność na drugiego człowieka i towarzyszenie mu na drodze rozwoju osobistego. Zamierzam połączyć moje kompetencje: świeżo upieczonego coacha, pierwszej w Polsce certyfikowanej facylitatorki Self-Reg, absolwentki Szkoły prowadzenia grup wsparcia dla rodziców, za jakiś czas także, jak planuję, certyfikowanego coacha kryzysowego, a ponadto wysoko wrażliwej mamy trzech nadal małych synów. Łącząc te zasoby, chcę prowadzić warsztaty i grupy wsparcia dla rodziców, webinaria i kursy online oraz indywidualne procesy coachingowe (w Warszawie, w realu) – wszystko to w nowym dla mnie, powolniejszym tempie. Dziękuję tym kilku dzielnym osobom, które poważnie myślą o coachingu ze mną – do zobaczenia na sesjach zerowych w nadchodzących dniach i tygodniach!

Co z blogiem? Będę go pisała, dopóki starczy mi sił. Jest ważną częścią mojego życia, a kontakt z Wami poprzez wiadomości i komentarze tu i na fan page’u na Facebooku jest dla mnie bezcenny. Dziękuję Wam za wszystko – i zostańcie ze mną, proszę.

Zdjęcie przedstawia tort z napisem „Opowiedz mi o tym więcej”, który zjedliśmy podczas uroczystości.

8 thoughts on “Co mi zrobiły studia coachingowe

  1. Dziękuję Ci za ten tekst, mam wrażenie że jestem bardzo podobna do Ciebie z przeszłości i bardzo chciałabym też tak się zmienić, otworzyć na świat, na ludzi i na siebie samą… Wszystko co piszesz bardzo mi pomaga i czuję, że self-reg jest dobrą drogą 🙂 Gratuluję Ci siły i wytrwałości i trzymam kciuki, żeby Twoja rzeczywistość przerosła marzenia 😉 !

    1. Nie wiem Dylematko co w sobie masz, ale ja też mocno się z Tobą utożsamiam – z Tobą z przeszłości. Jak czytam Twoje historie, to widzę w nich siebie. To mocne.
      Czytam kilka blogów i cenię ich twórców, ale tylko u Ciebie czuję się tak jakbyś siedziała w mojej głowie. Rozpracowujesz na zjadliwe kawałki, tematy, które siedzą we mnie od lat.
      Dziękuję Ci, że dajesz nadzieję i z taką szczerością i otwartością pokazujesz jak sama radzisz sobie z codziennymi wyzwaniami. Dziękuję, że dzielisz się w tak praktyczny sposób swoją rodzicielską drogą.

      1. Ula, przyjmuję to z wdzięcznością. Twoja informacja zwrotna potwierdza, że moje pisanie ma sens nie tylko dla mnie.

  2. Jakie szczere wyznanie, znowu inspirujesz.
    Prosze nie przestawaj pisac blogu! 🙂
    Bede monitorowac Twoje kursy i warsztaty bo b. bym chciala na jakis przyjechac (choc mieszkam w Monchium).
    Trzymam kciuki za „nowy etap“!

    1. Dziękuję! Nie przestanę, obiecuję. Gdzieś tam w tyle głowy kiełkuje mi myśl o warsztatach w Berlinie, ale to pieśń przyszłości. Myślę też o warsztatach online, ale wciąż zbyt wiele się dzieje, abym miała czas, żeby ogarnąć technologię (jestem pod tym względem mało ogarnięta).

  3. Oczywiście, że zostanę. Dziś nawet przeglądałam Self-reg, ale zrezygnowana odłożyłam tę książkę. Wolę Twój blog;) A czas mam trudny, najmłodszy ma 4mce i odczuwam boleśnie brak zasobów. Będę więc śledzić Twoje przedsięwzięcia a kiedyś też chciałabym doświadczyć zmiany, w która póki co nie wierzę;)

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.