Znów mam potrzebę podzielenia się z Wami refleksją, tym razem z serii „Co mi dały dzieci”. Refleksja nasunęła mi się podczas rozmowy ze współuczestniczką Szkoły trenerów grup wsparcia dla rodziców po tym, jak wspólnie poprowadziłyśmy w ostatni czwartek spotkanie (dziękuję Ci, Marysiu).
Praca grupy wsparcia dotyczyła rodzicielskich emocji w relacji z dziećmi i wywołała u mnie zachwyt i onieśmielenie. Zachwyciłam się magią grupy – grupy wsparcia jako formy pracy nad sobą samym, ale przede wszystkim tej konkretnej grupy mądrych, wrażliwych ludzi, którzy wykonują ogromną pracę nad sobą, aby być lepszymi rodzicami i jednocześnie lepiej wspierać innych rodziców. Onieśmieliła mnie ich samoświadomość i miękkość skutkująca, paradoksalnie, ogromną siłą.
Refleksja dotyczy tego, jakim człowiekiem byłabym, gdybym nie została mamą. Czy pozostałabym pracoholiczką pnącą się wytrwale w górę po szczeblach kariery w instytucjach finansowych i badawczych? Czy nadal pracowałabym równolegle jako nauczyciel akademicki, zdobywający kolejne tytuły naukowe? Czy pozostałabym Zosią-samosią i perfekcjonistką w każdym calu, konsekwentnie realizującą swoje ściśle sprecyzowane plany i niezdolną do życia tu i teraz? Może tak, a może nie.
Jednego jestem niemal pewna (i to jest sedno tej refleksji): gdyby nie dzieci, miałabym niewielkie szanse na wyjście ze swojej skorupy. Przez ponad 30 lat trzymałam w ryzach swoje emocje i skupiałam się na domenie rozumu, odnosząc sukcesy naukowe i zawodowe. Było to możliwe dzięki mojej wysokiej inteligencji i jeszcze wyższej samokontroli. Dopiero jako mama wymagającego niemowlaka przestałam nad sobą panować: trudne emocje mojego synka przewiercały się przez pancerz, który sobie zbudowałam, wydobywając na światło dziennie moje własne starannie ukryte emocje. Doświadczenie macierzyństwa było dla mnie katalizatorem rozwoju osobistego. Wiem z licznych opowieści matek, które poznałam w ciągu ostatnich lat, że to powszechne doświadczenie. Słyszeliście o metodzie Horse Coaching, polegającej na treningu osobistym z wykorzystaniem koni? Gdyby nie kwestie etyczne, można by pomyśleć o High Need Baby Coaching: widzę oczyma wyobraźni tych menedżerów najwyższego szczebla, którzy mieliby za zadanie opiekować się 24 godziny na dobę i 7 dni w tygodniu wymagającym maluchem… Nawet najtwardszy z twardzieli prędzej czy później zaraziłby się tymi emocjami i musiałby, jak ja i tysiące innych mam, skonfrontować się z własną bezradnością, lękiem i złością.
Macierzyństwo sporo mi zabrało, ale dało coś bezcennego: kontakt z samą sobą i miłość, jakiej nie byłam w stanie sobie wyobrazić. Gdyby nie dzieci, miałabym zapewne forsy jak lodu i podróżowałabym we wszystkich wolnych chwilach po dalekim świecie, lekką ręką wydając pieniądze na drogie hotele, atrakcje turystyczne i przyjemności. Pisząc to, z żalem myślę o tym, że nie stać nas na powtórkę naszej podróży po Australii, a nawet gdyby było nas stać, nie zdecydowalibyśmy się na nią z trójką małych dzieci. Gdyby nie dzieci, opanowałabym zapewne jeszcze kilka języków obcych, których nauka sprawia mi taką frajdę. Gdyby nie dzieci, stale poszerzałabym swoje horyzonty i świetnie się orientowała w zawiłościach międzynarodowej polityki; teraz ledwo zauważam, że zmienił się szef amerykańskiej dyplomacji i niewiele wiem na temat przyczyn. Gdyby nie dzieci, pewnie wyglądałabym lepiej, byłabym bardziej zadbana, dopracowana. Moja doba ma 24 godziny i dużą jej część poświęcam na czynności służebne wobec innych ludzi, „poniżej moich kwalifikacji”, jak wycieranie podłogi pod wysokim krzesełkiem, w którym jada swoje posiłki Malutki. Choć czasem jestem tym bardzo sfrustrowana, nie zamieniłabym się z hipotetyczną bezdzietną sobą, bo ona… nie żyła swoim życiem, lecz życiem zgodnym z oczekiwaniami, które jej wtłoczyło otoczenie. Paradoksalnie, zajmując się swoimi dziećmi, największą przysługę wyświadczyłam swojemu wewnętrznemu dziecku, które porzuciłam dawno temu. Ono teraz rozkwita.
Jednym z moich najnowszych osiągnięć jest stopniowe rozstawanie się z perfekcjonizmem. Czy zauważyliście, że ten wpis nie ma ilustracji? Jakoś nie miałam na nią pomysłu (jeśli jakiś macie, to podzielcie się nim ze mną, proszę). Nie jestem też zadowolona z tego wpisu – nie oddaje tego, co chciałam Wam przekazać. Ale cóż, nie będę go bez końca cyzelować. Zrobione jest lepsze od doskonałego. Taka moja prywatna rewolucja…
Agnieszka, uwielbiam Cię!!! Może ten wpis nie oddaje tego co chciałaś przekazać, ale dokładnie oddaje to, co mój nieudolny umysł sobie od dłuższego czasu myśli, do czego mozolnie dochodzi- macierzyństwo jako katalizator rozwoju osobistego!! Tak! To właśnie ta myśl ! 😉
Dzięki, Elu. Dlaczego nieudolny???
Dzięki, dzięki, dzięki! Tak lubię tu wracać i czytać Twoje teksty! Dla mnie Twój post idealny, nie zamieniłabym ani słowa:) Dokładnie mam jak Ty. Moje wewnętrzne dziecko rozkwita razem z moimi dziećmi. Liczę, że w te piękne miejsca na świecie wrócę razem z nimi. Jestem tu i teraz. Miłość bezgranicznie mnie zalewa i to takie piękne i bezcenne! I siła grupy także mnie zachwyca i niezwykle w rodzicielstwie pomaga. BTW…często ogarniając dzieci odpalają mi się myśli-zapalniki, że to bardzo „poniżej moich kwalifikacji”. Dzięki Tobie dużo nad złością pracuję. To moja mała życiowa rewolucja 🙂 dobrego weekendu!
Kochana, przytulam Cię mocno! To wszystko minie i jestem pewna, że wrócisz do Australii jeśli tylko będziesz chciała. Malutki naprawdę szybko stanie się Dużym, a Duży nastolatkiem podróżującym na własną rękę. To widzę obserwując znajomych, którzy mieli Dzieci bardzo wcześnie i świat im się wtedy walił. Pokonali trudności, też są inteligentni i ambitni. To nie zginie. Wychowali wspaniałe Dzieci, a teraz zdobywają szczyty i zwiedzają. Czasem sami, czasem w czwórkę. Ostatnio to do mnie dotarło, że przecież te kilka lat totalnego poświęcenia będzie procentować przez całe życie moich Szkodników 😉 Ja osobiście, po latach wielkiego zamknięcia i oddalania się od siebie, przeżywam teraz wielki kombek. Nie wiem, czy bez Dzieci to by w ogóle nastąpiło i w jakim tempie. Jestem zaskoczona wynikami i chcę więcej. Wiem, że mogę wszystko. Muszę tylko chcieć. Ja. Ania.
Dla mnie tekst w punkt. Ani ja, ani nikt inny w moim otoczeniu, nie mowi o tym, co mogłabym gdyby…, a co mam teraz. Bardzo oczyszczajace, przyznać sie do swoich pragnien i strat, a w rezultacie zauważyć jak wiele mam teraz. Dziękuję:)
Ja też dziękuję! 🙂