Pamiętacie jeszcze mój cykl postów o złości? W ostatnim z nich pisałam o myślach-zapalnikach i o tym, jak sobie z nimi radzić przy pomocy Self-Reg. Dzisiejszy wpis miał dotyczyć wspierania rozwoju dziecka (w styczniu rozpoczęłam minicykl na ten temat), ale pracując nad nim, skręcałam coraz silniej w kierunku tematu złości. W końcu poddałam się i o matkach-lwicach, matkach-kwokach i innych gatunkach matek napiszę kiedy indziej, a dziś opowiem o potężnym narzędziu samoregulacji, jakim jest pauza.
We wrześniu ubiegłego roku sześcioletni Duży powrócił do cotygodniowych lekcji pływania u instruktora, który uczył go przez cały poprzedni rok szkolny. Jak wspominałam we wpisie na temat nauki pływania, poświęciłam dużo uwagi poszukiwaniom instruktora, który wykazałby się odpowiednio dużymi zasobami cierpliwości i empatii, aby „wziąć na klatę” mojego pierworodnego. Duży jest bowiem niecierpliwy i szybko się zniechęca, kiedy nie widzi natychmiastowego efektu swoich wysiłków i zmotywowanie go jest w takiej sytuacji niełatwe. Ponadto ma trudność z koncentracją na komunikatach, które nie są skierowane wprost do niego, przy zachowaniu kontaktu wzrokowego. Nieco zdziwiłam się zatem, kiedy instruktor na pierwszych zajęciach w nowym roku szkolnym nie wszedł z Dużym do wody, lecz pozostał na brzegu. Uznałam jednak, że wie, co robi i przez kolejne kilka tygodni pływałam na drugim końcu basenu, nie interesując się zbytnio lekcjami mojego syna.
Dość szybko Duży zaczął niechętnie podchodzić do nauki pływania. Mówił, że to za trudne, że instruktor za dużo od niego wymaga, że już przecież umie pływać, więc po co mu lekcje? Początkowo nie przejmowałam się tym zbytnio, ale opór Dużego rósł, a instruktor przestał się na nasz widok uśmiechać… Postanowiłam przyjrzeć się uważniej lekcji i… ręce mi opadły. Duży miotał się w wodzie, a instruktor spacerował po brzegu i na zmianę konwersował z innym instruktorem i pokrzykiwał na mojego syna, a nawet go przedrzeźniał. Tak, ten sam instruktor, którego uznałam za najbardziej cierpliwego i zaangażowanego ze wszystkich, którym się miesiącami przyglądałam! Poczułam się z tym źle: zaniepokoiłam się, a na widok przedrzeźniania – wkurzyłam. Postanowiłam jednak działać spokojnie.
Po feralnej lekcji podeszłam do instruktora i zagaiłam: „Czy mi się wydaje, czy widzę jakieś problemy z motywacją?”. (Zauważcie, że nie powiedziałam, czy mam na myśli ucznia, czy nauczyciela…) Instruktor, zawsze spokojny i pogodny, odparował zirytowany: „JAKIEŚ problemy? On ma jeden wielki problem: z motywacją, z koordynacją, ze współpracą. W ogóle nie da się z nim pracować!”. Gad we mnie sprężył się do ataku. Nie, to nie był gad, bo gady nie mają instynktu obrony potomstwa. To raczej moja wewnętrzna samica ssaka poczuła nieprzepartą chęć zatopienia kłów w gardle drapieżnika, który ośmielił się przymierzyć do ataku na jej młode. Gdybym poszła za tym impulsem, wysyczałabym mniej więcej to: „Przykład idzie z góry. To pan plotkuje z psiapsiółką na brzegu zamiast wykonywać porządnie swoją pracę! Na miejscu Dużego miałabym zerową motywację”.
Zamiast podążyć za impulsem pochodzącym z mózgu limbicznego, zrobiłam krótką pauzę. Spojrzałam na wodę, której widok mnie uspokaja, i wykonałam kilka głębokich oddechów, formułując W MYŚLACH taką oto wypowiedź: „Spokojnie. Facet jest w mózgu limbicznym. To nie jest o Dużym, lecz o jego własnych emocjach. Nie wchodź w to, bo będziesz później żałowała”. Podziałało, uspokoiłam się! Gdyby nie ta pauza, niewątpliwie wybuchłabym po kolejnym komunikacie mojego nadal zdenerwowanego rozmówcy. Uspokoiwszy się, spytałam go, czy zdaje sobie sprawę, że Duży prawdopodobnie ma ADHD. Chciałam wyjaśnić, że mojemu synowi trudno jest się skoncentrować, kiedy jest oddzielony od instruktora, a dookoła krążą inni, również wykrzykując polecenia do swoich uczniów. Instruktor nie pozwolił mi dokończyć myśli. „Proszę pani!” – prychnął – „My tu mamy 400 dzieci dziennie, dużo z nich jest niepełnosprawnych, ale kogoś tak opornego, jak Duży, jeszcze nie spotkałem. Naprawdę potrafi dać w kość!”
Poczułam się, jakby ktoś mnie uderzył. Ogromnym wysiłkiem woli (tak, przy użyciu samokontroli! Ona czasem się przydaje) zrobiłam pauzę. Powstrzymałam się od wybuchu i skupiłam na swoich emocjach, które zmieniały się jak w kalejdoskopie. Najpierw poczułam potężną złość: jak ten dupek śmie mi mówić prosto w twarz, że moje dziecko jest najgorsze ze wszystkich?!? Pstryk, zmiana emocji: poczułam rozbawienie. Zachciało mi się śmiać, bo tak absurdalna wydała mi się skarga dorosłego, potężnej postury mężczyzny, że chudy sześciolatek daje mu w kość. Pstryk, kolejna zmiana emocji: poczułam rozgoryczenie i rozżalenie. Duży JEMU daje w kość – facetowi, który ma z nim do czynienia raz w tygodniu przez 45 minut i w każdej chwili może z tej relacji zrezygnować. A co ja mam powiedzieć – ja, która musi nieść swojego wymagającego syna przez życie codziennie jeszcze przez wiele lat. Pstryk i znów zmiana: poczułam złość tym razem pod adresem Dużego: dlaczego on mi to ZNÓW robi? Dlaczego bycie jego mamą nie może być łatwiejsze? Popatrzyłam na mojego syna nerwowo przestępującego z nogi na nogę kilka metrów dalej. Wyglądał jak zbity pies z podkulonym ogonem. Pstryk, poczułam ogromny żal, smutek i przykrość w związku z tą sytuacją. A potem zalała mnie potężna fala miłości do syna.
W tym momencie poczułam spokój – taki autentyczny, głęboki spokój – i już wiedziałam, jak chcę zareagować. Chciałam, żeby mój syn nauczył się dobrze pływać i przewidywałam, że podobny problem pojawi się prędzej czy później w relacji z każdym kolejnym instruktorem. Mogłam odwrócić się na pięcie i odmaszerować, ale nie chciałam uciekać – chciałam podjąć dialog z tym mężczyzną. Dodatkowo włączyły mi się swego rodzaju ambicja i naukowe zaciekawienie: potraktowałam dogadanie się z instruktorem jak self-regowe wyzwanie i byłam ciekawa, czy uda mi się to osiągnąć. Powiedziałam więc spokojnie: „Aha, czyli mówi pan, że Duży jest najtrudniejszym dzieckiem, jakie pan spotkał w swojej karierze. Przykro mi się tego słucha i trudno mi ocenić, czy tak jest naprawdę, czy tylko jest pan zdenerwowany. Nie znam się na dzieciach, mam ich tylko troje i tylko jednego sześciolatka, który uczy się pływać. Pan ma z kolei duże doświadczenie. Proszę z niego skorzystać i dać z siebie wszystko. Porozmawiam z Dużym, postaram się go zmotywować, ale to pan jest nauczycielem, nie ja”. A potem zajęłam się empatycznie moim synem, który w łazience poskarżył mi się: „Mamo, ja się naprawdę staram, ale to jest bardzo trudne i w dodatku miałem dziś takiego pecha, że jak mi coś wychodziło, to pan X akurat rozmawia z kolegą, a potem patrzył, kiedy mi nie wychodziło”. Wieczorem wysłałam instruktorowi SMS-a, cytując tę wypowiedź Dużego, a w odpowiedzi otrzymałam przeprosiny. Instruktor uderzył się w pierś: przyznał, że miał kiepski dzień i dlatego był niemiły. Stwierdził, że potraktował Dużego szablonowo, a on potrzebuje bezpośredniej uwagi dorosłego, więc od tej pory znów będzie razem z nim w basenie. Poza tym przyznał, że nadmiernie ambitnie podchodził do nauki, podnosząc zbyt ostro poprzeczkę i za mało chwaląc mojego syna, więc teraz postawi bardziej na zabawę i przyjemność i będzie bardziej doceniał każdy sukces. I tak się też stało. Ufff.
Ta historia ilustruje, jak potężnym narzędziem samoregulacji (zwłaszcza regulacji trudnych emocji) jest pauza. Stuart Shanker powiedział w jednym ze swoich filmików, które oglądałam podczas kursu MEHRIT Centre, że w Self-Reg chodzi w dużej mierze o umiejętność zrobienia takiej pauzy w celu uspokojenia się i autorefleksji. Zazwyczaj robimy ją dopiero wtedy, gdy emocje opadną, po tym, jak mleko się rozlało i plujemy sobie w brodę, że nie zareagowaliśmy w sposób bardziej wyważony. Moja praktyka Self-Reg pozwoliła mi przesuwać moment takiej przerwy na autorefleksję coraz wcześniej i wcześniej. Teraz czasami – podkreślam, że nie zawsze i nadal nie w większości przypadków – umiem ją zrobić, ZANIM mleko się wyleje i w ten sposób zapobiec szkodom. To właśnie udało mi się w opisywanym tu momencie i jestem z tego dumna.
Ostatnio wyznałam Wam, że planuję napisanie książki „DyleMatki”. Oprócz tego planuję jeszcze coś: kilkutygodniowe szkolenie online pod roboczym tytułem „Wyreguluj swoją złość”. Będzie ono oparte na metodzie Self-Reg, ale zamierzam korzystać w nim także z innych narzędzi – z całej mojej wiedzy i umiejętności zdobytych w ciągu ostatnich kilku lat. Jestem na etapie planowania treści poszczególnych modułów, a kiedy koncepcja mi się wyklaruje, zacznę przygotowywać materiały: filmiki z wykładami oraz towarzyszące im teksty lub prezentacje. Wraz z kursem zamierzam też uruchomić grupę wsparcia na Facebooku, którą będę moderować. Przede mną jeszcze dużo pracy, więc zapewne wystartuję z kursem późną jesienią. Trzymajcie kciuki!
Zdjęcie wykorzystane w tym wpisie: „Pause” (CC BY-NC-ND 2.0) by Rafa Puerta
Czekamy z niecierpliwością.
Na kurs? 🙂
Bardzo pouczający post. Dziękuję.
Ja też dziękuję!
Trzymam trzymam z całych sił.
Popłakałam się (znowu) przy Twoim poście i dziękuję za niego.
Dziękuję Ci bardzo!
Wow, podziwiam za te umiejetnosc zastosowania pauzy! dla mnie to jeszcze dluga droga ale jestem bardzo zainspirowana i zmotywowana Twoim blogiem! (czytam od poczatku chronologicznie ale i nietylko :))
Bardzo Ci dziękuję. Pamiętaj, że ta pauza wychodzi mi aż tak dobrze niezwykle rzadko. Ale to kwestia treningu i wierzę, że kiedyś to będzie moja automatyczna reakcja.
Czekam na kurs. Czekam na grupę na fb! 😊
Książkę tez chetnie przeczytam, bo podoba mi sie sposób w jaki piszesz.
Dziękuję! Będę o Tobie pamiętać. A za książkę zabieram się w lipcu – już i tak długo zwlekałam. 🙂
Najlepszy, najmądrzejszy i najbardziej potrzebny wpis jaki do tej pory przeczytałam w internetach! Tego właśnie było mi trzeba, dziękuję:)
Biorę sobie do serca to „najbardziej potrzebny”. Cieszę się, że Cię to wsparło. 🙂