Dokładnie rok temu opublikowałam mój pierwszy wpis na blogu. Od tamtej pory wiele się moim życiu zmieniło. Rok temu byłam mamą trójki dzieci na urlopie macierzyńskim, planującą powrót do pracy rok po narodzinach najmłodszego synka. Dotychczas nie wróciłam jednak do pracy w mojej instytucji, bo odkryłam Self-Reg i zanurzyłam się w nim, uzyskując jako druga osoba w Polsce certyfikat kanadyjskiego MEHRIT Centre w zakresie podstaw tej metody i kontynuuję naukę na drugim poziomie. W ostatnim półroczu wspierałam Natalię Fedan w prowadzeniu trzeciej i czwartej edycji kursu online „Odstresowany rodzic”, pomagam jej moderować grupę „Self-Reg dla rodziców” na Facebooku i zaczęłam prowadzić moje własne warsztaty z Self-Reg. Ponadto podjęłam studia podyplomowe na Uniwersytecie SWPS w zakresie coachingu i mentoringu i rozpoczęłam kształcenie w szkole trenerów Stu Pociech dla osób pragnących prowadzić grupy wsparcia dla rodziców. Przede wszystkim jednak Self-Reg zapoczątkował zmianę w mojej rodzinie. Zmiana objęła w największym stopniu mnie samą i mojego wymagającego pierworodnego, który do niedawna zawsze miał jakiś problem, a teraz jest na drodze ku lepszej samoregulacji.
Oto garść statystyk dotyczących bloga (możecie pominąć ten akapit). W ciągu minionego roku opublikowałam 53 wpisy, które otrzymały 198 komentarzy. Blog odwiedzało miesięcznie średnio 7193 unikatowych gości, a średnia miesięczna liczba wejść na stronę wyniosła 12855 (chodzi tu o tzw. ruch oglądany). W marcu ubiegłego roku założyłam stronę bloga na Facebooku. Obecnie lubi ją 2691 osób, a obserwuje – 2846 osób. Średni zasięg postu to w ostatnim czasie, po znaczącym zmniejszeniu przez Facebook zasięgów, ok. 7000 osób. Dla profesjonalnych blogerów to zapewne mizerne wyniki, ale ja uważam je za swój sukces, zważywszy, że tylko raz zapłaciłam Facebookowi (zawrotną kwotę 11 dolarów) za promowanie postu oraz, że nie znam się ani na tworzeniu stron internetowych, ani na mediach społecznościowych, ani na marketingu, ani na budowaniu marki. Ja tylko piszę.
Piszę o tym, co jest we mnie żywe, co mnie porusza, czego się dowiedziałam i nauczyłam, czym chciałabym się podzielić z innymi. Mam w tyle głowy pytanie, czy nie za bardzo odsłaniam siebie i swoją rodzinę. Jednak widzę, że posty o moich trudnościach i rozwiązaniach spotykają się z żywym i nierzadko bardzo emocjonalnym odzewem: otrzymuję informację zwrotną, że daję wielu rodzicom (głównie mamom) wiedzę o rozwoju dziecka, narzędzia do pracy nad swoimi trudnościami oraz… nadzieję. Wiele kobiet w swoich komentarzach na stronie bloga, a jeszcze więcej – w prywatnych wiadomościach dziękuje mi za ulgę i poruszenie, które odczuły, czytając jakiś mój post (najczęściej chodzi o ten o negatywnym zniekształceniu poznawczym). „Myślałam, że tylko moje dziecko…” to po „Dziękuję” jeden z najczęstszych zwrotów pojawiających się w tych wiadomościach. Odsłaniam się nie z potrzeby zdobycia sławy, lecz – jak to się nazywa w języku porozumienia bez przemocy – z potrzeby wzbogacania życia innych, która jest u mnie bardzo silna. Poza tym dzięki blogowi jestem w stanie uporządkować moje przemyślenia na różne tematy i trochę też dać upust emocjom.
I to chyba jest dobry moment na wyznanie: wiecie, dlaczego zaczęłam pisać blog? Otóż od dawna noszę się z zamiarem napisania książki „DyleMatki”. Książka będzie opowiadała o czterech przyjaciółkach, które rozmawiają o swoich macierzyńskich dylematach i trudnościach, przy okazji przemycając czytelnikom wiedzę na temat różnych aspektów rozwoju dziecka. Wszystkie są świadomymi, zaangażowanymi matkami, ale mają różne podejścia wychowawcze i w związku z tym ścierają się, dyskutują, czasem ponoszą je emocje, ale ostatecznie dochodzą do porozumienia. Trochę jak „Sex and the City”, ale nie o seksie, lecz o macierzyństwie („Motherhood and The City”?). Zaczęłam pisać tę książkę, kiedy urodził się Malutki, ale szło mi jak po grudzie. Pewnego dnia Mąż rzucił lekko: „A może zacznij pisać bloga? Uporządkujesz sobie myśli i zdobędziesz czytelników”. Tak oto narodził się mój blog i ja jako DyleMatka. Trzymajcie proszę kciuki, żebym znalazła czas na to, aby tę książkę napisać – żeby nie zgubiła się w nawale moich zobowiązań wobec innych i samej siebie.
Uff, wyznanie mam za sobą, a teraz ogłaszam konkurs z Self-Reg w tle. Nagrody są następujące: (A) bezpłatny udział w moim stacjonarnym 3,5-godzinnym warsztacie na temat Self-Reg w Warszawie w dogodnym dla mnie i zwyciężczyni/zwycięzcy terminie; (B) zamówienie tematu mojego wpisu na blogu albo live’a na Facebooku; (C) 60-minutowe indywidualne konsultacje ze mną przez telefon, Skype lub Messengera w obszarze związanym z Self-Reg (pod warunkiem, że po wcześniejszym wstępnym nakreśleniu problemu uznam, że jestem w stanie pomóc). Nagrody te otrzymają trzy osoby, przy czym każda z nich będzie mogła wybrać dowolną z nagród (na przykład wszystkie trzy będą mogły wziąć udział w warsztacie). Co trzeba zrobić? (1) Udostępnić na Facebooku lub w inny sposób (w mailu do grupy znajomych, na swoim Instagramie itd.) trzy moje wpisy na blogu z osobistym komentarzem zachęcającym do lektury; (2) napisać w mailu do mnie (info@dylematki.eu), co w Waszych oczach czyni Self-Reg wartościowym podejściem (piszcie proszę osobiście, nie ogólnikowo); (3) załączyć do tego maila zrzuty ekranu ukazujące udostępnione przez Was wpisy na moim blogu wraz z Waszymi komentarzami.
Jasne? W takim razie czekam na Wasze maile. Rozstrzygnięcie konkursu – za miesiąc, 12 marca. I życzcie mojemu blogowi – oraz mojej Mamie, która też dziś obchodzi urodziny – kolejnego dobrego roku. 🙂
Zdjęcie wykorzystane w tym wpisie: „One” (CC BY-NC-ND 2.0) by Justin McGregor
Gratulacje!
Agnieszko, wspaniała robota! 🙂
Bardzo Ci dziękuję!
Dziękuję Kolejny raz płaczę i śmieję się przy lekturze. Pisz, pisz, pisz sto lat i więcej:)
O ile tylko ciało i umysł nie odmówią mi posłuszeństwa, to będę pisać. 🙂