Przerywam na chwilę mój cykl postów o złości i narzędziach pracy nad nią, żeby zanotować spontaniczną refleksję z cyklu „co mi dały dzieci”. Otóż poszłam dziś do przedszkola po Dużego i Małego z Malutkim śpiącym w wózku. Wózek zostawiłam przed przeszklonymi drzwiami przedszkola, żeby maluch nie zgrzał się w ciepłej szatni (miałam go na oku, zresztą przedszkole jest położone na zamkniętym terenie).
Kiedy starszaki brykały i wygłupiały się zamiast się ubierać, odezwała się do mnie jedna z matek:
– Jak pani sobie daje radę sama z trójką takich maluchów? Ja mam dwóch synów, cztery i osiem lat, a często nie jestem w stanie ich ogarnąć, zwłaszcza poza domem.
– W domu przez większość czasu jest mi łatwiej, niż po narodzinach drugiego dziecka, bo starszaki bawią się ze sobą i mogę w spokoju zająć się bobasem – odpowiedziałam. – A poza domem czasem ich ogarniam, a czasem nie. W razie problemów zawsze jakaś dobra dusza zlituje się i pomoże.
Kobieta pokręciła głową z niedowierzaniem; jej mina mówiła: „Przecież widzę, że pani świetnie sobie radzi”. Po paru minutach pożegnała się i wyszła z przedszkola ze swoim czterolatkiem. Żywy jak srebro Mały, już w butach i kurtce, wykorzystał moment mojej nieuwagi i wyszedł razem z nią. Najwyraźniej chciał poprowadzić w kierunku podjazdu wózek z braciszkiem, ale zapomniał o zwolnieniu hamulca, przyłożył dużą siłę i omal nie przewrócił wózka. Kobieta, z którą rozmawiałam, złapała wózek, odblokowała hamulec i razem z Małym ruszyła powoli w kierunku podjazdu, oglądając się, czy już wychodzę. Wszystko to obserwowałam przez drzwi przedszkola. Po chwili wyszłam razem z Dużym na dwór, podziękowałam kobiecie i powiedziałam:
– Widzi pani? Mówiłam, że zawsze jakaś dobra dusza zlituje się i pomoże – po czym obie zaczęłyśmy się śmiać.
Zanim zostałam mamą, nie umiałam prosić o pomoc; teraz mam z tym jedynie niewielki problem. Zosia-Samosia, którą byłam, nie dzieliła się obowiązkami i nie delegowała zadań, uważając, że sama wszystko zrobi najlepiej. Już narodziny Dużego to zmieniły. Byłam tak słaba po cesarskim cięciu, że przyjęłam z wdzięcznością pomoc mamy i teściowej, które przyjeżdżały do Warszawy, żeby mi gotować i dawać wytchnienie w noszeniu wymagającego noworodka. Z każdym kolejnym dzieckiem delegowałam coraz więcej domowych i opiekuńczych zadań: trochę na męża, trochę na nianię, trochę na panią sprzątającą. Moja duma cierpi z tego powodu coraz rzadziej, krócej i mniej intensywnie. Opisana powyżej sytuacja tylko mnie rozśmieszyła; jeszcze kilka lat temu wstydziłabym się i wyrzucałabym sobie, że sama nie dopilnowałam Malutkiego.
Uważam, że umiejętność korzystania ze wsparcia z wdzięcznością i bez wyrzutów sumienia to ważny czynnik sukcesu. Mam tu na myśli szeroko pojęty osobisty sukces, czyli takie życie, jakiego pragniemy. Tylko najwybitniejsze jednostki są w stanie dokonać wielkich rzeczy w pojedynkę – a i tak zazwyczaj pomaga im ktoś, kto stoi w cieniu i wykonuje czarną robotę, choćby gotuje dla nich i sprząta, kiedy oni są w szale twórczym. W moim ostatnim wpisie na temat Pozytywnej Dyscypliny wspomniałam, że biorę udział w rocznym wyzwaniu rozwojowym Joanny Baranowskiej „Uwolnij moc„. W marcu ja i ponad tysiąc innych mam koncentrowałyśmy się na budowaniu własnych sieci wsparcia. Chociaż… ja nie musiałam nic budować, bo robię to już od kilku lat. To kolejny dar, który otrzymałam od moich dzieci.
Zdjęcie wykorzystane w tym wpisie: „group hug” (CC BY-SA 2.0) by Mel Aclaro
Powoli się tego uczę. Bardzo powoli. Chociaż już widzę postępy. Nadal czasem borykam się z myślą, czy aby na pewno prosić o pomoc. Ostatnio coraz częściej się ku temu skłaniam. Jestem w 8 miesiącu ciąży i zarówno dla mnie, jak i mojej dwulatki ostatnie tygodnie są dość ciężkie. Dzióbolinda czuje nosem, co się święci. Wie, jak będzie wyglądał początek sierpnia, gdy na świat przyjdzie jej młodszy braciszek. Dlatego mama stała się ostatnio jeszcze ważniejsza niż wcześniej, a chęć przytulania (nawet noszenia) wzrosła kilkunastokrotnie. Do tego wiele innych zmian przeze mnie dostrzegalnych. Wszystko razem skutkuje tym, że najzwyczajniej w świecie moje ciało zaczyna odmawiać mi posłuszeństwa (plus dolegliwości ciążowe i postępująca niewydolność żylna). Widzę, czego ode mnie oczekuje córka i czego sama od siebie oczekuję ja. Gdzieś tam jeszcze mąż 😉 no i mój organizm, który też ma swoje do powiedzenia. Co zrobiłam? – dwie rzeczy.
1. Telefon do mamy, że przyjedziemy z Dzióbem na tydzień, bo najzwyczajniej w świecie muszę odpocząć.
2. Prośba do teściów, by częściej niż do tej pory porywali wnusię na spacerki. Dla nich to godzinka, dla mnie cała wieczność 😀
No i widzę, że mam problem z moją samowystarczalnością. Ale… już coraz mniejszy. Sytuacja weryfikuje 😉 Jestem dobrej myśli, bo już odpuściłam w innych dziedzinach. Więc… tu też jest szansa.
Pozdrawiam 🙂
Oj, skąd ja znam tę mamozę starszaków rosnącą w ostatnich tygodniach ciąży… Bardzo się cieszę, że zaczynasz prosić o pomoc – naprawdę warto. W ten sposób dajesz więcej także dzieciom, bo po pierwsze, masz dla nich więcej siły i cierpliwości, a po drugie, uczą się przez obserwowanie Ciebie. Trzymaj się!