Z porozumieniem bez przemocy (ang. non-violent communication, NVC) po raz pierwszy zetknęłam się pięć lat temu, kiedy – nie mogąc dać sobie rady z moimi wybuchami złości – zdecydowałam się na coaching rodzicielski. Los postawił wtedy na mojej drodze Joannę Berendt, Kobiecego Coacha i certyfikowaną trenerkę NVC, która przez pół roku uczyła mnie „języka żyrafy” i pomagała realizować moje cele. To był pierwszy etap mojego rozwoju osobistego w kierunku życia nieobciążonego nadmierną złością. Ten post jest więc powiązany z moim cyklem wpisów na temat złości, ale przede wszystkim dotyczy komunikacji.
Porozumienie bez przemocy jest metodą komunikacji i postawą życiową opartą na przekonaniu, że za każdym zachowaniem kryje się ważna i piękna potrzeba. Jej twórcą był zmarły w 2015 r. w wieku 81 lat amerykański psycholog Marshall Rosenberg, którego marzeniem było, aby ludzie dzięki odpowiedniej komunikacji naprawdę się rozumieli i żyli w harmonii. Zainteresowanym polecam lekturę jego książki „Porozumienie bez przemocy. O języku serca”, która jest pełna praktycznych przykładów opartych na wydarzeniach z życia autora – niezwykle charyzmatycznego lidera. Na marginesie: dla mnie zastanawiające jest to, że Rosenberg dwukrotnie się rozwiódł i był skłócony ze swoim bratem przez ponad 40 lat, choć jednocześnie godził zwaśnionych ludzi, a nawet narody – uczestniczył m.in. w mediacjach w konflikcie izraelsko-palestyńskim. Czyżby wielcy ludzie byli trudni we współżyciu…? Rosenberg nazywał NVC językiem serca. Jest ono także nazywane językiem żyrafy (bo żyrafa jest ssakiem o bardzo dużym sercu), w odróżnieniu od języka szakala, którym posługujemy się na co dzień, nienastawionym na prawdziwe porozumienie.
Zgodnie z NVC nie ma dobrych i złych ludzi, zachowań, emocji; są tylko zaspokojone lub niezaspokojone potrzeby. Ludzie zachowują się w każdej sytuacji tak, jak im na to pozwalają ich zasoby emocjonalne; gdyby potrafili zachować się lepiej, na pewno by to uczynili. Zachowania są podyktowane emocjami, a te wynikają z zestawienia potrzeb z rzeczywistością. Te zachowania i emocje, które są zazwyczaj uważane za „dobre”, są efektem zaspokojonych potrzeb, a te „złe” – niezaspokojonych.
Komunikacja w duchu NVC wykorzystuje cztery kroki, odnoszące się do: obserwacji, uczuć, potrzeb i prośby. „Obserwacja” to pozbawiony ocen i interpretacji opis sytuacji, która mnie poruszyła. Chodzi tu o opis, który można by sformułować na podstawie filmu zarejestrowanego przez kamerę, bez żadnej dodatkowej wiedzy i domysłów. Przykład: „Trzy razy powiedziałam, że zapraszam cię do stołu, a ty pozostałeś na kanapie i nie odezwałeś się” (kontrprzykład: „Znowu masz gdzieś to, co mówię”). „Uczucia” to nazwanie uczuć, które we mnie wywołała opisana sytuacja. Co przychodzi Wam do głowy w sytuacji zaproszenia do obiadu: „Poczułam się zignorowana”? „Poczułam się zlekceważona?” Błąd! Te dwa określenia nie nazywają moich uczuć, mojego wewnętrznego stanu, lecz pseudouczucia, czyli interpretację czynów lub postawy drugiej osoby. W opisanej sytuacji mogłam poczuć się na przykład smutna, niezadowolona, bezsilna, rozczarowana, zirytowana, rozzłoszczona, rozgniewana, mogłam odczuwać przykrość, zniechęcenie, żal i wiele innych emocji. O trzecim kroku napiszę za chwilę. Natomiast „prośba” oznacza życzenie, które druga strona może spełnić bądź nie, a ja daję jej na to przestrzeń. Wypowiedziane miłym tonem: „Kochanie, proszę, usiądź już przy stole” nie jest prośbą, lecz żądaniem, jeśli adresat przeczuwa, że w przypadku odmowy spotka się z moim naleganiem, bierną agresją lub obrazą majestatu. Słowo „proszę” nie czyni żądania prośbą. (Dlatego nie oszukuję dzieci, nazywając moje polecenia prośbami: nie daję im przestrzeni na niemycie zębów przed snem, wyjście na mróz bez nakrycia głowy czy nieprzyjęcie przepisanej dawki antybiotyku.)
Z czterech kroków NVC najtrudniejsze jest nazwanie potrzeb i odróżnienie ich od strategii zaspokojenia potrzeb. Potrzeby są uniwersalne, ma je każdy człowiek. Różne natomiast mogą być strategie ich zaspokojenia, czyli zachowania, na które się decydujemy, aby przybliżyć się do swoich potrzeb. Jaką potrzebę miałam, chcąc, aby Mąż od razu i/lub pozytywnie zareagował na moje zaproszenie do stołu? Osoba nieznająca NVC najprawdopodobniej ma po tak postawionym pytaniu pustkę w głowie. Pomóc może rzut oka na listę potrzeb zawartą we wspomnianej powyżej książce Rosenberga lub tę dostępną (wraz z innymi materiałami) na stronie internetowej Dominiki Jasińskiej. Czy chodzi o moją potrzebę wspólnoty, kontaktu, bliskości, więzi, bycia wziętą pod uwagę, szacunku, łatwości, harmonii? Kiedy już znam odpowiedź, mogę sformułować odpowiednią prośbę, następnie wysłuchać zwrotnego komunikatu Męża i wspólnie zastanowić się, co możemy zrobić, aby potrzeby obu stron były zaspokojone. Aby poczuć więź z mężem, nie muszę go odrywać tu i teraz od końcówki wciągającego kryminału – wystarczy, że zareaguje na moje wezwanie, wyjaśniając, że chce najpierw skończyć książkę, a potem zrobimy coś razem.
Początkującym idea NVC może się wydawać utopijna, a komunikacja według schematu czterech kroków – sztuczna i nieżyciowa, ale można ją łatwo zaadoptować do własnego życia. W powyższym przykładzie mój komunikat skierowany do męża brzmiałby na przykład tak: „Trzy razy powiedziałam, że zapraszam do stołu, a ty pozostałeś na kanapie i nie odezwałeś się. Zrobiło mi się przykro, bo zależy mi na tym, żeby być braną pod uwagę. Proszę cię, żebyś starał się reagować słowem albo gestem na moje słowa. Chciałabym usłyszeć, co ty na to”. Po wysłuchaniu takiej tyrady mój Mąż, podobnie zresztą jak wielu innych mężów, zapewne mruknąłby: „Nie zajeżdżaj mi tu NVC, to mnie wkurza” – i nici z głębokiej harmonii… Pamiętam, że sama na początku podchodziłam do tych pomysłów jak pies do jeża. Dlatego w komunikacji z otoczeniem stosuję schemat czterech kroków w czystej postaci bardzo rzadko, głównie w sytuacji poważnego konfliktu i bardzo silnych emocji, które grożą zerwaniem relacji. Zawsze też staram się tak sformułować cztery kroki, żeby komunikat nie brzmiał sztucznie – najczęściej „owijam je w bawełnę”. Co ciekawe, to zawsze działa, także w czasie trudnej rozmowy z szefem albo, kiedy wpadnę w środek paskudnej pyskówki w zatłoczonej autobusie. Co jeszcze ciekawsze, nigdy nie udało mi się zastosować NVC w czasie konfliktów z moją rodziną pochodzenia. W takiej sytuacji zamieniam się w szakala i wyję oraz kąsam. Z bliskich mi osób najlepiej i najnaturalniej przychodzi mi żyrafia rozmowa z moimi dziećmi. A z Mężem, który lubi konkrety, od czasu studiów na warszawskiej SGH stosuję schemat negocjacji nastawionych na porozumienie, którego nauczył nas świętej pamięci „wujek Michał”, czyli legendarny dr Michał Piskiewicz. Prowadzony przez niego przedmiot „Negocjacje” był jedyny w swoim rodzaju i jako jedyny bardzo przydał nam się w dalszym życiu.
NVC może pomóc rodzicom zrozumieć przyczyny trudnych zachowań ich dzieci i pracować nad tym, by wspólne życie było łatwiejsze. Na przykład bicie brata przez małe dziecko to zachowanie, które może wynikać ze złości, rozczarowania, strachu czy frustracji, a te z kolei mogą być efektem niezaspokojonych potrzeb: przynależności, kontaktu, bliskości, bycia widzianym, bycia zrozumianym, wolności. Kiedy zaspokoi się te potrzeby, bicie ustanie – przynajmniej do momentu, kiedy kolejna potrzeba malucha zostanie niezaspokojona… Cztery tygodnie temu opisałam sytuację, w której Mały pobił Dużego, a mnie udało się zidentyfikować powód i zapobiec kolejnej bijatyce bez karania Małego. Oczywiście nie działa to raz na zawsze, lecz wymaga stałej, codziennej pracy typowej dla detektywa. Kiedy małe dziecko zrzuca delikatne przedmioty ze stołu, może realizować swoją potrzebę zabawy albo poznawania świata, może też prosić o uwagę stale zajętego czymś rodzica. Za każdym razem pożądana reakcja rodzica jest nieco inna. W pierwszym wypadku można zaproponować dziecku zabawę, która nie narusza naszych granic, choćby bawić się w zrzucanie ze stołu małych piłeczek albo zdmuchiwanie piórek (to świetne ćwiczenie logopedyczne). W tym drugim przypadku – no cóż, trzeba poświęcić dziecku uwagę. Swoją drogą w osłupienie wprawiają mnie takie oto rady niektórych osób, zwłaszcza przedstawicieli starszego pokolenia: „On tylko chce zwrócić twoją uwagę, zignoruj go!”. Ciekawe, czy powiedzieliby: „On tylko jest głodny, pod żadnym pozorem go teraz nie karm!”. Rodzicom kilkulatków, którzy chcą podjąć ze swoimi dziećmi rozmowy o potrzebach i emocjach, polecam książeczki dla dzieci „Przyjaciele żyrafy. Bajki o empatii” oraz „Tęskniący Zenon i żyrafa, która spadła z krzesła” autorstwa Joanny Berendt i Anety Ryfczyńskiej. Duży – mój pierworodny, wielki miłośnik książek – otrzymał swoje egzemplarze z dedykacją jednej z autorek i był nimi oczarowany. Mały, niespełna trzyipółlatek, na razie niezbyt się nimi interesuje.
No dobrze, ale co NVC ma wspólnego z pracą nad wybuchami złości? Bardzo dużo, przynajmniej w moim przypadku. W duchu NVC komunikuję się bowiem przede wszystkim… z samą sobą. Rozprawiam się bezgłośnie z myślami, które bywają autoagresywne („Ale ze mnie kretynka!”), zastanawiam się nad przyczynami złego nastroju, który pojawił się nie wiadomo, skąd („Jestem zaniepokojona, bo potrzebuję jasności”), a przede wszystkim drążę, jakie uczucie kryje się za irytacją, którą tak często odczuwam. Dzięki pracy z Asią Berendt pięć lat temu odkryłam, że trudne emocje inne niż złość w jej różnych odcieniach (od irytacji do wściekłości) są mi niemal całkowicie obce: nie umiałam ich nazwać ani nawet znaleźć w sobie. Myślę, że to dość powszechne, zwłaszcza wśród mężczyzn i kobiet-twardzielek. Przyczyny upatruję w naszej kulturze, w której złość jest jedynym w miarę akceptowanym trudnym uczuciem – uczuciem, które „przystoi” silnym ludziom. Złość jest sexy; przykrość, osamotnienie, niepokój, żal, poczucie przytłoczenia takie nie są; są miękkie i odsłaniają naszą słabość. Pewnie więc już w dzieciństwie, ucząc się być silną dziewczynką, nauczyłam się wypierać większość trudnych, miękkich uczuć i – ponieważ silne poruszenie musiało znaleźć jakieś ujście – zamieniać je w złość. Nigdy nie zapomnę uczucia ogromnej ulgi, lekkości i radości, kiedy po raz pierwszy odkryłam, że za moją wściekłością na bliskiego przyjaciela kryje się smutek i żal oraz poczucie, że nie jestem dla niego wystarczająco ważna. Nie musiałam mu tego nawet komunikować – wystarczyło, że zdałam sobie z tego sprawę i spłynął na mnie błogi spokój, a nasza relacja uległa ogromnej poprawie.
A przede wszystkim dzięki NVC odkryłam, że mam jakieś potrzeby, o których istnieniu nie miałam wcześniej pojęcia. Ponieważ potrzeby są uniwersalne, nie znikają, kiedy się je ignoruje nawet latami, lecz dają o sobie znać. Jak? Ano złością i innymi trudnymi uczuciami, a także niskim poziomem empatii do najbliższych… Moja coach mawiała, że nie da się napełnić czyjegoś koszyczka (empatią), jeśli nie napełni się wcześniej swojego. Żeby nie wrzeszczeć na synka, zaczęłam więc dbać o swój dobrostan – dopiero po trzydziestce i początkowo bardzo niezdarnie, ale lepiej późno, niż wcale. Naprawdę warto było!
Zdjęcie wykorzystane w tym wpisie: „Giraffe” (CC BY-SA 2.0) by sharmzpad
Czyżby wielcy ludzie byli trudni we współżyciu? Nie to po prostu cwaniacy i hipokryci którzy potrafią wykorzystywać ludzką naiwność. Rosenberg jest tego modelowym przykładem. Dwa rozwody czyli nieumiejętność dogadania się z partnerami i nie rozwiązany konflikt z nimi oraz 40 letni konflikt z bratem!!! Ktoś taki nie jest wiarygodny. A to całe NVC od zawsze mi smierdzialo i jest sztucznym wytworem wariata jak widać.
Hmmm, ja to widzę trochę inaczej: oddzielam to, jakim ktoś jest człowiekiem od jego dzieła. Einstein był podobno koszmarnym typkiem, a stworzył coś wielkiego. Szanuję go i podziwiam jako fizyka, natomiast autorytetów w dziedzinie kontaktów międzyludzkich szukam gdzie indziej. OK, Rosenberg powinien być chodzącym wzorem łagodności, ale nie znam tła jego konfliktu z bratem. Brat mógł być niereformowalny i w takiej sytuacji lepiej się odciąć, niż latami wzajemnie ranić. Sama zauważyłam, że im bardziej jestem świadoma różnych mechanizmów psychologicznych oraz własnych emocji, tym szybciej rezygnuję z relacji, które pozbawiają mi energii – po prostu szkoda mi na nie czasu.
No dla mnie idea staje się niklej wartości, kiedy autor nie umie nią żyć. Tak mam😉
Też tak mam. Natomiast to, że Rosenberg był skłócony z bratem wcale nie jest moim zdaniem niespójne z jego ideą. NVC służy lepszej komunikacji, ale nie sprawia magicznie, że inni ludzie spełniają nasze prośby. Nie wiem, jak było z Rosenbergami, ale mogło być tak, że Marshall ileś razy powiedział bratu: „Kiedy robisz X, jestem zraniony/ smutny/ rozżalony/ wściekły. Proszę, żebyś robił Y, czy to jest możliwe?” – a brat nadal robił X. W takiej sytuacji jak najbardziej ok jest uciąć kontakty. Szkoda energii.
Powyzszy wpis bardzo mi sie podoba. Oby wiecej tego typu rzeczy 🙂
Dziękuję!
Po wysłuchaniu takiej tyrady mój Mąż, podobnie zresztą jak wielu innych mężów, zapewne mruknąłby: “Nie zajeżdżaj mi tu NVC, to mnie wkurza” – i nici z głębokiej harmonii… hahahaha uśmiałam się, bo mój mąż często mówi coś podobnego 😉 Nie wkurza go to, ale wydaje mu się tego typu komunikacja jest niepotrzebna i mówi, że w życiu nie poszedłby na takie warsztaty, żeby się uzewnętrzniać przed innymi 😀
Ach, ci mężowie! 😉 Ale co tam – różnorodność jest piękna, byleby tylko nie krzywdzili głęboko nas albo naszych dzieci.