Mój ostatni wpis dotyczył cech wyróżniających wymagające dzieci; dziś opowiem o tym, skąd się biorą te cechy, a za przykład znów posłużą mi Duży i Mały. Moi dwaj starsi synowie są fizycznie bardzo podobni, jednak pod względem temperamentu różnią się jak ogień i woda. Duży to hajnid, Małego można by określić mianem lowneeda, czyli dziecka mało wymagającego. Tak go widzę, choć przez pierwsze 21 miesięcy swojego życia ani razu nie przespał więcej niż trzy godziny na raz, a nocą spał wyłącznie na mnie i/lub przyssany do piersi (Duży w drugim roku życia miewał okresy, w których przesypiał noc lub budził się tylko raz). W postrzeganiu Małego jako lowneeda nie przeszkadza mi także to, że w drugim roku życia swoją energię kierował głównie na rozsypywanie, rozlewanie i zrzucanie z wysokości wszystkiego, co spotkał ma swojej drodze oraz wspinaczkę na wszystko, na co dało się wspiąć (Duży w tym wieku był o wiele spokojniejszy i ostrożniejszy). Mały wyrósł z tego wszystkiego, natomiast Duży od urodzenia potrzebował ciągłej atencji, zabawiania i pomocy dorosłych w regulowaniu trudnych emocji. To właśnie ta nieumiejętność szeroko pojętego zajęcia się sobą i swoimi emocjami to dla mnie sedno hajnidztwa.
Duży jest wymagający, a Mały nie ze względu na pewne wrodzone czynniki. Po pierwsze, w niemowlęctwie Duży miał alergię pokarmową i prawdopodobnie refluks żołądkowo-przełykowy. Alergeny zawarte w pokarmach, które spożywałam przenikały do mojego mleka i powodowały u maluszka nieprzyjemne objawy: wysypkę, ból brzuszka i silne ulewanie. To ostatnie było nasilane przez refluks. Częsty płacz i marudzenie maleńkiego Dużego oraz „domaganie się”, żeby go nosić w pozycji zbliżonej do pionu były podyktowane bólem i dyskomfortem. Wyeliminowanie z mojej diety wszystkich produktów zawierających choćby minimalne ilości mleka krowiego, jajek i ryb, a także upływ czasu przyniosły ulgę. Nie da się jednak wykluczyć, że przykre wczesne doświadczenia związane z karmieniem mogły przyczynić się do późniejszych problemów Dużego z wybiórczym jedzeniem. Mały nie miał ani alergii, ani refluksu, nie był też w późniejszym okresie niejadkiem.
Po drugie, Duży ma zaburzenia integracji sensorycznej (SI, ang. sensory integration), tzn. jego ciało nie radzi sobie z prawidłowym odbieraniem i przetwarzaniem bodźców zmysłowych. Wykazuje nadwrażliwość w zakresie czucia powierzchniowego i przetwarzania dźwięków, czyli silniej, niż przeciętne dziecko odczuwa dotyk i słyszy dźwięki, a także ma problem z różnicowaniem tych ostatnich: warkot śmieciarki za oknem jest dla niego równie (nie)istotny, co moje polecenie, żeby założył buty. Jako dwuipółlatek Duży reagował histerią bądź paniką na mycie rąk i kąpiel, ciepłe wierzchnie okrycia, szum wiatru, dźwięk wydawany przez meleksy i wózki widłowe, obecność innych dzieci w okolicy (bo dzieci poruszają się w sposób dość nieprzewidywalny i mogą nadwrażliwca znienacka dotknąć) i szereg innych czynników. Miał też skrajnie wybiórczą dietę, o czym napiszę przy okazji; było to efektem nadwrażliwości w obrębie jamy ustnej oraz nietypowo silnego odczuwania smaków, zwłaszcza gorzkiego (jest tzw. supersmakoszem). Ponadto Duży wykazuje podwrażliwość czucia głębokiego (propriocepcji) i układu przedsionkowego, co oznacza, że potrzebuje silniejszych, niż przeciętne dziecko bodźców angażujących aparat ruchowy oraz błędnik. Jest zatem w ciągłym ruchu – biega i porusza kończynami i palcami – i brak mu wyczucia: zderza się z innymi ludźmi, zbyt mocno się przytula, podczas gry w berka uderza brata w plecy tak mocno, że ten się przewraca z impetem. Terapia integracji sensorycznej znacząco poprawiła jego funkcjonowanie i choć nie wyeliminowała wszystkich objawów, nasze życie jest o niebo łatwiejsze, niż przed jej podjęciem. Z kolei Mały nie ma problemów z integracją sensoryczną.
Po trzecie, Duży ma nieco obniżone napięcie mięśniowe, dość słabe mięśnie, nazbyt ruchome stawy oraz problemy z małą motoryką (tj. niezbyt wprawne ręce). To wszystko sprawia, że nie czuje się całkowicie komfortowo we własnym ciele, łatwo się męczy i często frustruje. W tym zakresie bardzo pomogły systematyczne ćwiczenia zalecone przez rehabilitantkę, zarażenie go pasją do jazdy na rowerze i ostatnio pływania, a także terapia ręki podjęta przy okazji terapii SI. Natomiast Mały nie ma tego typu trudności, jest bardzo sprawny i ma rozwiniętą nad wiek małą motorykę.
Po czwarte, Duży spełnia wszystkie kryteria ADHD oraz ma pewne cechy zespołu Aspergera. Na ADHD, czyli zespół nadpobudliwości psychoruchowej z deficytem uwagi (ang. attention deficit hyperactivity disorder), składają się: wzmożona impulsywność, nadmierna ruchliwość i kłopoty z koncentracją. Objawy te zaobserwowaliśmy dopiero około czwartych urodzin Dużego, a zaburzenie będzie można zdiagnozować formalnie dopiero za około dwa lata. Niezależnie od tego, czy zdecydujemy się na zdobycie „papierka” potwierdzającego diagnozę oraz czy i jak go wykorzystamy, potrzebujemy morza cierpliwości i oceanu mądrości, żeby radzić sobie z zachowaniem Dużego bez krzyku czy choćby ciągłego upominania i gderania, które psuje naszą relację i obniża samoocenę dziecka. Na szczęście u Dużego nie stwierdzono zaburzeń ze spektrum autyzmu ani zespołu Aspergera, choć wykazuje on sporo cech i zachowań typowych dla tego ostatniego. Wystarczy wspomnieć, że potrafił stłuc Małego na kwaśne jabłko, kiedy ten łamał jakiś schemat jego zabawy, np. kładł figurkę Peppy na dolnej części łóżeczka piętrowego, czyli na miejscu George’a. Z moich obserwacji wynika, że dzieci „ze spektrum” zazwyczaj są w niemowlęctwie i wczesnym dzieciństwie hajnidami, choć oczywiście nie każdy hajnid ma to zaburzenie. Natomiast Mały nie wykazuje żadnych tego typu symptomów.
Po piąte, Duży ma po prostu trudny temperament – trudny dla niego samego i dla otoczenia. Jest bardzo aktywny, negatywnie usposobiony, raczej wycofany, mało wytrwały, mało elastyczny, bardzo wrażliwy, silnie reaguje na wszelkie bodźce i łatwo się rozprasza. (Korzystam z definicji temperamentu przedstawionej w: M. McKay, P. Fanning, K. Paleg, D. Landis, „Kiedy Twoja złość krzywdzi dziecko”, Mind, Podkowa Leśna 2012.) Poza wysoką aktywnością i średnim poziomem elastyczności, Mały jest pod względem temperamentu przeciwieństwem brata.
Oprócz tych wrodzonych jest jeszcze jeden istotny czynnik determinujący różnice między Dużym i Małym: są wychowywani w innych rodzinach, przez inne matki. Urodziłam ich obu, ale od początku traktuję ich pod wieloma względami inaczej. Matka Dużego była (jest? Nie potrafię zdecydować, czy mogę używać czasu przeszłego) niepewna własnych kompetencji, chwiejna w swoich przekonaniach, labilna emocjonalnie, nieco narcystyczna, pełna obaw o długoterminowe efekty swoich działań. Wisiała nad swoim pierworodnym jak helikopter, odgadując w mig jego życzenia i zapominając o własnych potrzebach. Wspominałam, że kiedy był niemowlęciem, nie odważyłam się pójść pod prysznic pod nieobecność Męża, żeby nie dopuścić do sytuacji, w której maluch płakałby przez kilka minut w samotności. Raz na jakiś czas moje całkowicie zaniedbane potrzeby dawały o sobie znać wybuchami złości. Moja labilność była szczególnie trudna dla Dużego, ponieważ przez większość czasu byłam z nim sama, niejako stanowiąc jego całą rodzinę. Niedawno wpadł mi w oko artykuł bliskościowej psychołożki Agnieszki Stein „O przywiązaniu. Jak budować bezpieczną więź z dzieckiem”. W jego świetle można by nazwać mój styl opieki nad Dużym w kluczowych pierwszych trzech latach jego życia opieką niesystematyczną. Cytuję autorkę: „Opieka niesystematyczna oznacza, że kiedy dziecko komunikuje potrzebę, raz jest wspierane, a raz nie i dzieje się to w zgodzie z zasadami, których nie jest w stanie na danym etapie odkryć ani zrozumieć (tak jak wtedy, kiedy jest to opieka z zegarkiem w ręku) albo w ogóle bez żadnych zasad.” Taka opieka nad szczególnie wrażliwym dzieckiem daje efekt w postaci tzw. lękowego stylu przywiązania.
W odróżnieniu od matki Dużego, matka Małego była (i jest) prawdziwie bliskościową mamą. Spała z nim, karmiła go piersią godzinami (jednocześnie czytając Dużemu książeczki), nosiła go i kołysała, odczytywała i zaspokajała jego potrzeby. Jednak brała prysznic, kiedy tego potrzebowała, wierząc, że nawet noworodek szóstym zmysłem wyczuje, że nie został porzucony, lecz mama robi coś dla siebie. Co bardzo ważne, nie miała zbyt wiele wątpliwości i rozterek, była stabilna emocjonalnie, nie słuchała już zewnętrznych krytyków, lecz polegała na własnej intuicji i doświadczeniu. Wiedziała, że kolki, potrzeba bycia noszonym czy nocne maratony ssania piersi wkrótce się skończą i traktowała trudne chwile jako coś przemijającego, a nie zwiastun jeszcze trudniejszych chwil. Nie bez znaczenia jest też to, że Mały miał więcej bliskich osób, niż Duży: oprócz mamy także tatę, który bardziej zaangażował się w rodzinne życie, ukochaną nianię, no i przede wszystkim uwielbianego starszego brata.
Życie Dużego jest cholernie trudne: nie tylko jego własne ciało i emocje często wiodą go na manowce, lecz także… ma matkę hajnidkę. Z powyższej listy wrodzonych czynników wpływających na hajnidztwo Dużego sama jestem obciążona niemal wszystkimi. Podczas diagnozy Dużego specjalista w zakresie integracji sensorycznej zwrócił mi uwagę, że reaguję na wszystkie bodźce identycznie, jak on. Kiedy zbierałam informacje o zespole Aspergera, przeprowadziłam na sobie Aspie-quiz, który potwierdził moje przypuszczenia, że moje postrzeganie zmysłowe oraz intelekt są typowe dla osób z tym zaburzeniem. Duży i ja mamy identyczną budowę stawów i mało wprawne ręce, wpadamy na ludzi i meble, jesteśmy często rozkojarzeni i nie rozumiemy mimo szczerych chęci, co się do nas mówi, szybciej mówimy i działamy, niż myślimy, jesteśmy szalenie niecierpliwi i bardzo wrażliwi… przykłady można by mnożyć w nieskończoność. Przeglądam się w tym moim kochanym nad życie pierworodnym jak w lustrze i pewnie dlatego jego emocje tak mocno rezonują także we mnie, wskutek czego nakręcamy się wzajemnie. Kiedy pracuję nad tym, żeby było mu łatwiej, jednocześnie pomagam samej sobie, a podejmując pracę nad sobą, pomagam i jemu. To moje najtrudniejsze życiowe zadanie. Ale kto powiedział, że w życiu ma być łatwo…?
Zdjęcie wykorzystane w tym wpisie: „Yummy Breakfast and Yummy Dessert” (CC BY-NC-ND 2.0) by Holly
Czy macierzyństwo pomogło Tobie rozumieć innych ludzi? Czy podniosło Twoją empatię?
Myślałas o tym, co się stanie, gdy dzieci kiedyś dotrą do tego bloga?
Myślę, że pomogło.
Bardzo długo się zastanawiałam, czy pisać o moich dzieciach w tak otwarty sposób (na blogu, a wcześniej na FB dla znajomych). Ostatecznie zdecydowałam się, że tak, bo liczę na to, że moje doświadczenia i przemyślenia mogą pomóc wielu innym matkom (i ich dzieciom). Mam sporo sygnałów, że tak właśnie się dzieje. Nie wiem, jak zareagują dzieci. Mam nadzieję, że zrozumieją. Ale Twoje pytanie jest bardzo zasadne.
W Twoim opisie widzę swoją rodzinę w wielu aspektach. Starszy syn alergik pokarmowy z refluksem i matką przerażoną sytuacją (szczególnie przed diagnozą). Do tego przy porodzie zlamany obojczyk (nie zostało to wykryte) i przez 5 msc dawało o sobie znac. Córka też alergik pokarmowy, ale na diecie od poczatku, ja duzo spokojniejsza bo wiem że będzie dobrze. Teraz pracuję nad swoimi emocjami i relacją z mężem bo całkowicie wpadłam w macierzyństwo nie widząc świata wokoło.
Niełatwo miałaś; ten obojczyk mnie przeraził. Ale będzie dobrze, trzymam kciuki!
No ja dziękuję za tę otwartość. Mi pomaga bardzo. Właśnie tego teraz potrzebowałam. Szkoda, że nie znalazłam Pani bloga wcześniej. Dziękuję
Mam jeszcze pytanie. Jak poradziła sobie Pani z tym, że Duży ma teudno i dużo częściej i bardziej niż przeciętna cierpi. Bo ja nie umiem sobie z tym poradzić
mam ciarki jak czytam ten wpis, bo mam tak samo z moimi chłopcami. Najbardziej przeraża mnie ten lękowy styl przywiązania, już od dawna wiem, że tak się właśnie u nas zadziało, chociaż teoretycznie byłam nieźle przygotowana, ale niestety emocjonalnie poległam. Wiesz jak zmienić styl przywiązania?
Niestety nie mam konkretnej wiedzy o tym, jak zmienić styl przywiązania na bezpieczny. Jednak wkrótce opublikuję wpis o tym, jak pracować metodą self-reg z dziećmi obciążonymi negatywnym zniekształceniem poznawczym (ale nie tylko – w ogóle z high need children) – może tam znajdziesz inspirację? Trzymam kciuki!
Gdzieś czytałam o tym, że styl przywiązania można zmienić na bezpieczny… Nawet u dorosłej osoby. Tylko gdzie?? Gdzieś u Agnieszki Stein? Niestety nie pamiętam teraz…
Gosiu, chyba nie odpowiedziałam na Twój komentarz. Przepraszam Cię za to przeoczenie. Nie mam wiedzy na temat tego, co dokładnie robić, aby zmienić styl przywiązania. Myślę natomiast, że powinny pomóc działania podobne do tych, które opisałam w tym poście: http://dylematki.eu/2017/07/17/self-reg-czesc-9-jak-zmienic-bieg-rzeki/ – dziecko poczuje się bezpieczniejsze.
Czytając o Dużym i Małym mam przed oczami mojego syna i córkę. Opis Dużego to ksero mojego synka. I wiem co masz na myśli pisząc, że ,,życie Dużego jest trudne”. Czasami mam wrażenie, że to mnie tylko spotkało, cieszę się że trafiłam na ten blog.
Na pewno nie spotkało to tylko Ciebie i mnie, lecz także wielu innych rodziców. Właśnie dlatego zaczęłam pisać blog: zauważyłam, że wiele spośród moich problemów zdarza się częściej, niż początkowo sądziłam, i pomyślałam, że dzieląc się moją wiedzą i doświadczeniem, mogę komuś pomóc.
Zdecydowanie nie jesteś sama. Cieszę się, że to poczułaś, czytając mój blog.
Aga dużo siebie tu widzę. Ech, jak to ogarnę…
Ogarniesz, Dolores. Jesteś silna i mądra. Trzymam kciuki.
Dziękuję za ten wpis. Może nie mam tożsamych problemów z Twoimi, mam inne, ale sposób w jaki piszesz o Was, o tamtej matce, o Waszych dzieciach, i bijące z tekstu przekonanie że dasz radę, pomimo niebagatelnych kłopotów – jestem pod wrażeniem. Poza tym na częsci pierwsze rozkładasz diagnozy i pojecia które zwykle budzą niepokój, który wynika z niewiedzy. To bardzo cenna umiejętność i za to też dziękuję.
Bardzo Ci dziękuję!
Uwielbiam to, z jaką precyzją opisujesz i wyjaśniasz. Trafiłam tu dzięki share week od Magdy Komsty, czytam, czytam… Chłonę. Bo w wielu sytuacjach widzę po prostu siebie i wcześniej nie wiedziałam, co się dzieje… A Ty to po prostu opisujesz dzięki czemu mogę łatwiej samą siebie zrozumieć. Dzięki 🙂
Dzięki za te słowa, motywują mnie do dalszego pisania!
hmmm… dwie matki.. to o mnie. wypisz wymaluj o mnie i moich synach
Jest nas sporo…