Mój przepis na depresję poporodową

Kilka miesięcy po narodzinach Dużego wpadłam w depresję poporodową. Co ciekawe, nie od razu ją rozpoznałam, choć miałam za sobą kilka epizodów depresji – zarówno „zwykłej”, jak i sezonowej – i sporo czytałam o tej pojawiającej się post partum. Nie wiedziałam, że ta choroba może objawiać się nie smutkiem, lecz permanentnym wkur…, hmmm, wkurzeniem „bez powodu” (zastosowałam cudzysłów, ponieważ każda emocja ma swoją przyczynę). Mnie wkurzało wszystko i wszyscy poza moim synkiem, a najbardziej Mąż, który wychodził codziennie rano, ubrany jak człowiek, do pracy, żeby się relaksować w towarzystwie innych dorosłych, pić gorącą kawę i zjeść (niespiesznie, przy stole, nożem i widelcem) pełnowartościowy lunch. Jak ja go za to nie znosiłam!

Poniżej podaję mój autorski przepis na depresję poporodową. Niezależnie od indywidualnych predyspozycji świeżo upieczonej mamy, wymieniona poniżej mieszanka składników z wysokim prawdopodobieństwem zaowocuje chorobą. Nie polecam.

1. Przed urodzeniem dziecka nie miej do czynienia z niemowlętami. Wyobrażenie o nich czerp głównie z komedii romantycznych. Niech rodzicielstwo kojarzy Ci się ze słodko uśmiechniętym bobasem i pochylającą się nad nim parą uśmiechniętych, zrelaksowanych rodziców. Nie zastanawiaj się, jak zmieniło się ich życie w związku z narodzinami potomka. W szczególności zakładaj milcząco, że noce w ogóle się nie zmieniły, bo ów potomek zasypia po „Dobranocce” i śpi do rana w swoim pokoju. No dobrze, ostatecznie możesz przyjąć, że matka na parę miesięcy wycofa się z życia zawodowego oraz, że przez jakiś czas po porodzie będzie miała gorszą figurę, niż przed ciążą.

2. Bądź perfekcjonistką. Wszystko, co robisz, rób najlepiej, jak się da. Miej zamiłowanie do planów i check lists, staraj się pożytecznie spędzić każdą chwilę. Miej dokładne wyobrażenie o tym, co należy zrobić, aby dzień był niezmarnowany. Nie dawaj sobie przyzwolenia na snucie się po domu w piżamie do południa oraz na bałagan w mieszkaniu.

3. Wydaj na świat tzw. dziecko o dużych potrzebach (ang. high need baby). Na to niestety nie masz wpływu, bo niektóre dzieci takie się rodzą, a inne nie, ale może trafisz, jak ja, los na loterii. O hajnidach napiszę wkrótce. Są to dzieci, które potrzebują o wiele więcej bliskości rodzica, noszenia i kołysania, niż przeciętne niemowlęta. Zasypiają z trudem i często się wybudzają lub śpią nieźle wyłącznie z rodzicami lub wręcz na rodzicach (np. w chuście), ewentualnie w czasie snu potrzebują bez przerwy ssać pierś mamy. Zwykle reagują alergicznie na takie wynalazki zachodniej cywilizacji, jak własne łóżeczko, fotelik samochodowy, butelka czy smoczek.

4. Potrzeby dziecka stawiaj w każdych okolicznościach ponad swoimi. Zawsze. Także wtedy, kiedy jesteś skrajnie zmęczona, niewyspana, chora lub z innych przyczyn w złej formie psychofizycznej. Także wtedy, kiedy dziecko nie jest już noworodkiem – ba! Nie jest już niemowlakiem. Nie odróżniaj potrzeb, np. potrzeby zabawy, od strategii zaspokojenia potrzeb, np. rzucania dla zabawy kubkiem z sokiem (napiszę o tym więcej w poście o porozumieniu bez przemocy). Jeszcze w ciąży przeczytaj sugestywne opisy dramatycznych skutków długotrwałego płaczu dziecka, na który nikt nie reaguje (crying out). Przejmij się nimi tak bardzo, że nie bierz nigdy prysznica ani nie myj włosów, kiedy jesteś sama z dzieckiem. Przecież może się obudzić, a Ty przybiegniesz dopiero po dwóch minutach, kiedy kortyzol zdąży już zalać delikatny mózg Twojego maleństwa. O źle pojmowanym rodzicielstwie bliskości będę tu jeszcze pisać.

5. Wierz głęboko, że płacz dziecka jest czymś strasznym i świadczy o tym, iż jego matka robi coś nie tak, jak należy. Bądź przekonana, że jeśli wystarczająco dobrze zadbasz o potrzeby bobasa, to on będzie przez większość czasu zadowolony i raczej nie przydarzy mu się długotrwały płacz czy całodzienne marudzenie. Jeśli się przydarzy, snuj czarne scenariusze i powtarzaj w myślach, że nie nadajesz się na matkę. W połączeniu z zaleceniem numer 3 daje Ci to niemal gwarancję jeśli nie depresji, to przynajmniej znacznie obniżonego nastroju.

6. Bądź tym rodzicem, który jest odpowiedzialny za dziecko przez 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Niech tata malucha będzie albo fizycznie nieobecny przez większość czasu, choćby ze względu na długie godziny pracy czy wyjazdy służbowe, albo z jakichś przyczyn nieskłonny do przejęcia opieki nad potomkiem i wysłania Cię na basen, do kosmetyczki czy na kawę z przyjaciółką. Kiedy już zajmuje się bobasem, bądź tuż obok, gotowa spieszyć z pomocą. Najlepiej, żebyście oboje mieli przekonanie, iż niemowlę potrzebuje przede wszystkim matki.

7. Przez większość czasu przebywaj w domu tylko z dzieckiem, bez innych dorosłych. Nie miej w pobliżu przyjaciółek z dziećmi, z którymi mogłabyś się spotkać, kiedy tata dziecka jest w pracy. Niech Twoja mama, teściowa, siostry, kuzynki mieszkają zbyt daleko, żeby Cię regularnie odwiedzać. Niech Ci nie przyjdzie do głowy szukanie kontaktu z innymi mamami podczas spacerów w pobliskim parku czy w kawiarniach dla rodziców. Podczas ciemnych i mroźnych zimowych dni utknij na długie tygodnie w domu z powodu naprzemiennych chorób swoich lub malucha albo siarczystych mrozów. To zalecenie najlepiej działa w przypadku osób bardzo aktywnych, prowadzących przed narodzinami dziecka bujne życie towarzyskie.

Jeśli podejrzewasz u siebie depresję poporodową, jest to dobry znak. Świadczy o tym, że masz skłonność do autorefleksji i nie cierpisz na jej ciężką postać. Jeśli nie jesteś pewna, czy Twój dołek to już depresja, pomocny może być test Becka. Jeśli jego wynik wskazuje na depresję, jeśli czujesz, że jest Ci bardzo ciężko, odwiedź psychiatrę lub psychologa. Psychiatra ma tę przewagę, że jest lekarzem i może Ci przepisać lek antydepresyjny. Uwaga: wbrew obiegowej opinii niektóre antydepresanty można brać, karmiąc piersią!

Depresja to nie słabość – to choroba, która może dotknąć każdego. Samotne macierzyństwo, kłopoty w związku, pojawienie się dziecka w nieodpowiednim momencie, choroba, trudności finansowe – to wszystko niewątpliwie sprzyja depresji. Jednak ja urodziłam zdrowego, z radością oczekiwanego synka w idealnym momencie życia, będąc w stabilnym związku z odpowiedzialnym człowiekiem, mając bezpieczeństwo materialne i ugruntowaną pozycję zawodową, a i tak mnie dopadła. Może dopaść także Ciebie nawet, jeśli masz cieplarniane warunki jako mama. Nie oznacza to, że jesteś niewdzięcznicą ani mięczakiem; po prostu taki jest efekt pewnych procesów biochemicznych w Twoim mózgu.

Nawet jeśli czujesz się świetnie, będąc młodą mamą, nie przestawaj dbać o siebie. Według jednego z badań prawdopodobieństwo wystąpienia depresji cztery lata po porodzie jest wyższe, niż w którymkolwiek momencie w ciągu pierwszych 12 miesięcy. Dlatego warto przeciwdziałać depresji, dbając o zaspokojenie swoich potrzeb, otaczając się życzliwymi ludźmi, zapewniając sobie wsparcie  w opiece nad dzieckiem. Pewna mądra położna powiedziała mi kiedyś, że powinnam codziennie spędzić godzinę bez synka i bez myślenia o nim. Nie posłuchałam jej. Jeśli nie masz komu oddać maluszka, postaraj się przynajmniej raz dziennie zrobić dla siebie coś miłego i bądź swoją własną przyjaciółką, a nie wrogiem i krytykiem. Dzięki temu nie tylko będziesz szczęśliwsza, ale będziesz miała też szczęśliwsze dziecko.

Zdjęcie użyte w tym wpisie: „please please please” (CC BY-NC 2.0) by JustCallMe_♥Bethy♥_

19 thoughts on “Mój przepis na depresję poporodową

  1. Dziękuję za ten wpis. Dał mi dużo do myślenia. Szczególnie ostatni akapit i wspomniane tam badanie oraz codzienna potrzeba dbania o siebie, zaspokajania swoich potrzeb, nawet jeśli tylko tych małych.

    1. Ucieszę się, jeśli w jakikolwiek sposób przyczynię się do tego, że będziesz o siebie bardziej dbała. 🙂

  2. Grunt to uwierzyć w swoją depresję – wszystko inne przyjdzie samo: problemy, więcej problemów, dramaty, dylematy i ból istnienia.

    Alternatywa jest prosta – ogarnij się, lol.

    1. Grunt to uwierzyć, że się ma grypę. Wszystko inne przyjdzie samo: dreszcze, gorączka, bóle stawów. Alternatywa jest prosta: ogarnij się.

      1. Otóż to, do tego zmierzam; „depresja poporodowa” to pierdoła, jak grypa ( ͡° ͜ʖ ͡°)

        Pozdrawiam

        1. W porównaniu na przykład z białaczką – owszem, wszystko jest względne. Natomiast jedno i drugie jest chorobą i zignorowane może prowadzić do paskudnych powikłań, ze zgonem włącznie.

  3. Pierwsze słyszę o czymś takim i przykro mi że przez coś takiego przeszłaś….
    Z drugiej strony nazwanie tego depresją ujmuje wagi temu słowu. Ludzie chorzy na depresję popełniają samobójstwa, dosłownie i w przenośni…. Chcesz powiedzieć, że chciałaś sobie odebrać życie po porodzie??? Trochę szacunku dla faktycznie chorych 🙁

    1. Depresja ma różne oblicza i skalę, nie każdy chory popełnia samobójstwo (w przeciwnym razie świat by się nieco wyludnił). Nie, nie chciałam popełnić samobójstwa, bo wtedy moje dziecko nie byłoby sierotą, ale też przez pewien czas nie widziałam sensu w życiu.

    2. Osoby popełniające samobójstwa najczęściej cierpią na silna depresje endogenna. Rodzajów depresji jest wiele. Myśli samobójcze mogą wystąpić, ale nie musza, by zdiagnozować. Depresja poporodowa jest dobrze opisaną w psychiatrii jednostka chorobowa wiec nie widzę podstaw do podważania zasadności tego, co było napisane przez Agnieszkę. Absolutnie nie ma tu nic świadczącego o braku szacunku do osób chorych na inne typy depresji

  4. Hmmm. Coś tu się nie zgadza. Albo „Depresja to nie słabość – to choroba, która może dotknąć każdego (…) nawet, jeśli masz cieplarniane warunki jako mama. Po prostu taki jest efekt pewnych procesów biochemicznych w Twoim mózgu” albo „nie miej, bądź, wydaj, stawiaj, przebywaj (…), co zaowocuje chorobą”. Niby nie słabość, a choroba, może dopaść każdego, ale… i tak upierasz się, że sama jesteś sobie winna?
    To jest bardzo surowe wobec Ciebie samej, ale też taki komunikat w efekcie wysyłasz czytelniczkom. Cały pomysł z „przepisem na depresję” ostatecznie daje wrażenie, że (trzymając się Twojej metafory) sama ją sobie zgotowałaś. I gdyby się jednak ogarnąć i lepiej pokierować swoim wczesnym macierzyństwem, to by się depresji uniknęło. Nie mogę się zgodzić z takim podejściem. Czynniki zewnętrzne mają jakiś udział, ale jednak to _jest_ przede wszystkim chemia mózgu. Nie dokladajmy matkom na garb kolejnej „winy”.

    P.S. Jeśli by już szukać winnych, to upieram się, że przyczyny są w dużej mierze systemowe – to, że żyjemy przeważnie w „atomowych” rodzinach rodzice+dzieci, a każda z nich w oddzielnym pudełku w bloku, często z dala od szerszej rodziny, że powszechnym zjawiskiem są zapracowani i nieobecni ojcowie, że państwo generalnie umywa ręce od wspierania rodziców/matek we wczesnym rodzicielstwie itd. Ja po przejściu przez etap małych dzieci, teraz myśle o tym, jak rozwalić system 🙂

    1. Dziękuję za cenny, przemyślany i pięknie napisany komentarz. Nie myślałam ani nadal nie myślę o tym w ten sposób, że „sama byłam sobie winna”. Raczej widzę to tak, że na niekorzystną biochemię nałożyły się mało wspierające okoliczności zewnętrzne oraz mój charakter, który trudno w krótkim okresie zmienić. I zgadzamy się całkowicie w tym, że winny jest „system” i że cudownie byłoby go rozwalić. Do wychowania dziecka potrzebna jest cała wioska. Trzeba więc jakoś tworzyć te wioski, ale nie mam pomysłu, jak docierać do tych mam, którym najtrudniej przychodzi otwieranie się i przyjmowanie pomocy…

  5. O DEPRESJI POPORODOWEJ za mało, za rzadko się mówi.
    Po porodzie, nie wiedziałam, że „coś takiego” istnieje. Czytałam jedynie żartobliwie wydaną książkę o tym, jak się nie dać „baby blues”. Byłam więc przygotowana na spadek nastroju po wydaniu córki na świat. I faktycznie ów spadek nastąpił. Trwał jednak nie dwa tygodnie, ale…… no…… całą wieczność. Tylko, że ja tego nie definiowałam jako DEPRESJA, baby blues czy cokolwiek innego. Stwierdziłam po prostu, że jestem potworem, a nie człowiekiem i moje dziecko jest biedne, bo taką matkę ma. Sądziłam, że po prostu jestem taka smutna, zrezygnowana, wiecznie zmęczona, pragnąca „zniknąć” z życia córki i męża itd. itd. Mogłabym tu wypisywać a wypisywać. Byłam przekonana, że to moje prawdziwe oblicze, a poród je obnażył. Żyłam w tym przekonaniu, dopóki mąż nie wysłał mnie do terapeuty. Dostrzegłam dzięki temu siebie ukrytą za chorobą. Powoli nieśmiało zaczęłam wynurzać się. Dostrzegłam „nienormalność” tamtego mojego stanu, a zarazem heroiczność tego czasu. Mimo tego, że czułam się do d…. o każdej porze dnia i nocy, to udawało mi się stwarzać lepszy świat dla córki (mimo iż cały czas snułam plany o ucieczce…). Kosztowało mnie to dużo energii, kosztowało to dużo mojego męża. Cały smutek, złość i wszystkie emocje, jakie we mnie wzbierały albo wylewałam chowając się po kątach, albo wyładowując na mężu. Był moim workiem treningowym…
    Córka ma 2 lata, terapia trwa, jest lepiej, dużo lepiej. Pomagam sobie, a dzięki temu pomagam nam. Jestem teraz bardziej wrażliwa na własne potrzeby, słucham siebie, i reaguję zawczasu. Staram się unikać sytuacji przeciągania struny własnej wytrzymałości. Czuję, że zbliża się kryzys – „biorę wolne”. Ładuję akumulatory, wracam. A po każdym powrocie jest lepiej niż było.
    Zamieszczam post ANONIMOWO. Dlaczego – bo się boję. Naprawdę mało kto jest w stanie to zrozumieć… Mało kto spojrzy na matkę z depresją poporodową, jak na kogoś kto potrzebuje pomocy. Prędzej obdarzą pogardliwym spojrzeniem, mówiącym – weź się ogarnij, ja miałam trójkę i co??? musiałam se radzić. Weź nie marudź!!!
    Boję się ostracyzmu społecznego. Z mojego otoczenia mało kto o tym, wie. I chyba tak długo pozostanie.

    Dlatego podziwiam i chylę czoła 🙂 Za odwagę! naprawdę 🙂
    ściskam mocno!!!

    1. Twój komentarz bardzo mnie poruszył i to dlatego nie od razu na niego odpowiedziałam, jak to mam w zwyczaju. Masz za sobą bardzo trudne chwile. Cieszę się, że udało Ci się odbić od dna i że mąż Ci w tym pomógł – dobrze, że to nie od niego słyszałaś te pogardliwe komentarze. Ja głęboko wierzę, że każde trudne doświadczenie czemuś służy, choćby rozwojowi osobistemu i większej samoświadomości. Bardzo Ci kibicuję, żebyś teraz miała już płytkie dołki. A co do odwagi, to… szczerze mówiąc zdumiał mnie Twój podziw, bo wprawdzie mam sporo różnych lęków, ale akurat o swoich przeżyciach gadam dużo i wielu osobom, czego najlepszym przykładem jest ten blog. Ty na pewno robisz rzeczy, na które ja bym się nie odważyła, każdy ma swoją osobistą historię. Tak czy inaczej, dziękuję i cieszę się, jeśli w czymkolwiek Ci pomogłam.

  6. Przywitam się. Na adres Twojego bloga trafiłam wczoraj przypadkiem, ot ktoś dał link w akurat tym komentarzu z kilkuset pod postem na fb, który mi się wyświetlił. Chociaż słowo „przypadkiem” nie powinno się pojawić, bo jestem zdania, że wszystko dzieje się z jakiejś przyczyny i/lub w jakimś celu…
    Ale do rzeczy. Pierwszy przeczytany wpis mnie poruszył na tyle, że zdecydowałam, że chcę poznać Twoją historię od początku w sposób usystematyzowany (patrz punkt 2 z listy). Wpis o depresji poruszył mnie niezwykle głęboko, bo i ja mam tą chorobę za sobą. Spełniłam wszystkie możliwe punkty z Twojej listy: nowe miasto, daleko od domu, żadnych znajomych, własna działalność i praca tylko z komputerem, mąż żołnierz jeżdżacy na poligony i ten pęd do bycia idealną mamą co będzie objawiać się tym, że dzieć płakać nie będzie… Chciałabym jeszcze tylko jeden punkt tu dodać. Ponieważ ja doszłam do etapu kiedy uznałam, że jestem tak okropną żoną i mamą, że lepiej będzie wszystkim beze mnie, i nie myślałam tu „tylko” o ucieczce z domu. Potem odkryłam NVC. A potem poroniłam. Terapia, warsztaty NVC, to wszystko bardzo pomagało, ale ciągle chodziłam wściekła i sfrustrowana. Po poronieniu zaczęłam szukać przyczyny i wtedy niechcący zdiagnozowano u mnie Hashimoto (jeszcze bez dużej niedoczynności). Wdrożenie terapii „zmieniło” mnie o 180 stopni i znowu jestem tą samą fajną dziewczyną, jaką jeszcze pamiętam z czasów studiów. Może warto też zwrócić uwagę na to, że czasem depresja nie jest chorobą samą w sobie, ale objawem zupełnie innej choroby. I wiele walki, terapii, a czasem leków może okazać się niepotrzebne kiedy wyeliminujemy przyczynę. Dbajmy o siebie, nie tylko emocjonalnie.

    1. Musiało być Ci niewyobrażalnie ciężko… Jak dobrze, że już jesteś po jaśniejszej stronie lustra! Masz rację, że depresja bywa objawem innej choroby, warto o tym pamiętać i regularnie się badać. U mnie akurat tarczyca i wszystko inne poza kręgosłupem jest generalnie zdrowe. Pozdrawiam Cię bardzo ciepło!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.