Pewnego dnia w grudniu odebrałam Dużego z przedszkola w kiepskim nastroju. Był podminowany, w szatni odmówił zawiązania butów, a w samochodzie zaczął dokuczać Małemu. Zadałam mu parę pytań o to, czemu źle się czuje i w końcu wypalił: „Nikt mnie nie lubi. Dzieci przezywają mnie 'Mądraliński’ i śmieją się ze mnie. Nienawidzę przedszkola!” Bardzo się tym przejęłam. Starałam się pomóc Dużemu wyregulować trudne emocje, ale nie udało mi się to, bo sama je odczuwałam. Przez kilka dni byłam zestresowana: martwiłam się o to, jak Duży poradzi sobie w grupie rówieśniczej w szkole i jak to na niego wpłynie, jeśli pozostanie „inny niż wszyscy”. Słowa Dużego przeniosły mnie w czasy dzieciństwa: ja też byłam inna niż wszyscy i czułam, że nie przynależę do żadnej grupy. Bolało mnie, że mój nadwrażliwy syn będzie się borykał z podobnymi trudnościami i wyrzucałam sobie, że najwyraźniej nie zadbałam o niego wystarczająco. Z kolei Duży był przygnębiony i niechętnie chodził do przedszkola.
Dwa miesiące później sytuacja się powtórzyła: pewnego dnia w lutym odebrałam Dużego z przedszkola w kiepskim nastroju. Był podminowany, w szatni odmówił zawiązania butów, a w samochodzie zaczął dokuczać Małemu. Zadałam mu parę pytań o to, czemu się źle czuje i w końcu wypalił: „Nienawidzę przedszkola! Nikt mnie nie lubi. Dzieci się ze mnie śmieją”. Poczułam współczucie dla mojego zranionego syna, ale pozostałam spokojna. Szybko ustaliłam, co dokładnie się stało: Jasiek powiedział Julce, żeby nie szła z Dużym w parze, bo ją zagada na śmierć; ona zaśmiała się i ustawiła się w parze z kimś innym. Po kilku moich pytaniach coachingowych Duży doszedł do wniosku, że Jasiek każdemu dokucza, więc najwyraźniej nie jest spokojny i zadowolony; że Julka go lubi; że jest sporo innych dzieci, które bardzo go lubią; że wreszcie w słowach Jaśka było sporo prawdy, a nawet był on zabawny. W domu podałam synom podwieczorek i zarówno Duży, jak i ja zapomnieliśmy o sprawie.
Co spowodowało tak diametralną zmianę w moich reakcjach na trudności Dużego między grudniem a lutym? Odpowiedź można znaleźć w macierzy Thayera, ważnym narzędziu, którym posługuje się Self-Reg. Macierz ta przedstawia cztery stany: kombinacje wysokiego/niskiego napięcia i jednocześnie wysokiej/niskiej energii. Omawiam ją szczegółowo na warsztatach i szkoleniach z Self-Reg. Tu powiem tylko, że każdy z tych stanów ma swój odpowiedni czas, warto przemieszczać się między nimi w ciągu dnia, a niedobrze jest tkwić w tzw. czarnym kwadrancie, czyli stanie wysokiego napięcia i jednocześnie niskiej energii. Można z tego stanu wyjść, obniżając napięcie (np. poprzez relaksującą kąpiel, obejrzenie komedii romantycznej, rozmowę ze wspierającą osobą) i/lub zwiększając poziom energii, czyli regenerując się, przede wszystkim dbając o równowagę w obszarze biologicznym: dobry sen, pełnowartościowe posiłki, odpowiednią dawkę ruchu.
W grudniu od kilku tygodni czasu tkwiłam w czarnym kwadrancie macierzy Thayera; innymi słowy, byłam w czarnej dupie. Czarna dupa to stan, z którego trudno wyjść, ponieważ stale podwyższone napięcie nieustannie zużywa resztki naszej energii. Można to porównać z sytuacją, kiedy potrzebujemy intensywnie używać smartfona, który ma niezbyt sprawną baterię i starą ładowarkę, która „nie łączy” prawidłowo. Zazwyczaj kończy się to tak, że siedzimy blisko gniazdka elektrycznego i korzystamy ze smartfona podłączonego przez cały czas do prądu, a i tak urządzenie co chwila melduje nam o niskim poziomie naładowania baterii. Znacie to? Ja tak. Jestem wtedy podminowana i lepiej do mnie nie podchodzić (swoją drogą to ciekawe, że wiele osób reaguje niewspółmiernie dużą irytacją na niezbyt sprawnie działające urządzenia elektroniczne). Dokładnie tak to wygląda, kiedy my sami mamy stale niski poziom energii (naładowania baterii) i napięcia (intensywne korzystamy ze smartfona). Moja grudniowa czarna dupa była spowodowana odejściem pod koniec października naszej Niani, w efekcie czego zostałam sama z trójką dzieci, obowiązkami domowymi (w których mi wcześniej pomagała), studiami podyplomowymi, zaawansowanym szkoleniem z Self-Reg w MEHRIT Centre i prowadzeniem warsztatów dla rodziców. Opowiedziałam o tym na blogu we wpisie pod tytułem „Wysiadłam”.
Czarna dupa ma to do siebie, że podwyższa reaktywność na stres i negatywne nastawienie osoby w niej pogrążonej. To dlatego ten sam stresor, który w lutym „łyknęłam” bez problemu, w grudniu wydał mi się przytłaczający. To działa także w krótkiej perspektywie czasowej: zauważcie, że wieczorem po dniu pełnym napięć szczególnie źle znosimy jęczenie naszych dzieci – właśnie dlatego, że mamy wysoki poziom napięcia i niewiele energii. Niektórzy tkwią w tym stanie miesiącami czy nawet latami. Energię podnoszą sobie na krótko, pijąc duże ilości kawy czy napojów energetycznych, a napięcie obniżają doraźnie za pomocą takich nieadaptacyjnych strategii, jak objadanie się wysokoprzetworzonymi słodyczami, palenie papierosów albo gapienie się godzinami w ekrany urządzeń elektronicznych. Znam ten stan, byłam w nim dekadę temu. Na szczęście moja grudniowa czarna dupa trwała tylko kilka tygodni.
W połowie grudnia postawiłam na regenerację. Zrezygnowałam z wożenia Małego na zajęcia taneczne, a Malutkiego – na zajęcia umuzykalniające. Kupowałam na obiad gotowe produkty i obniżyłam oczekiwania wobec siebie w roli mamy bawiącej się z dziećmi. Kiedy czułam spadek energii, starałam się odpoczywać. Zafundowałam sobie cyfrowy detoks i przed snem czytałam książki beletrystyczne zamiast moderować grupę „Self-Reg dla rodziców” na Facebooku. Nie wyjechaliśmy na Boże Narodzenie do naszych rodzin, lecz spędziliśmy self-regowe święta w domu. I co? I dupa. Czarna dupa. To wszystko pomagało w niewielkim stopniu, bo nie opuszczało mnie napięcie związane z brakiem odpowiedniej kandydatki na nianię i moimi nowymi zawodowymi obowiązkami. Napięcie zwiększała świadomość, jak bardzo moje starszaki potrzebują kontaktu jeden na jeden ze mną – kontaktu, którego niemal nigdy nie mogłam im dać ze względu na brak niani w dni powszednie oraz przemęczenie i stres Męża manifestujące się podczas wspólnych weekendów.
Jak zatem wyszłam z czarnej dupy? Dzięki przedłużonemu głębokiemu relaksowi. Z pomocą niespodziewanie przyszedł mi NFZ, który przydzielił moim starszakom miejsca w sanatorium dla dzieci nad Bałtykiem tuż po Nowym Roku. Rok wcześniej marzyłam o wyjeździe nad morze w styczniu, który jest dla mnie najtrudniejszym dla mnie miesiącem w roku ze względu na krótkie dni, poświąteczny spadek energii, choroby dzieci i smog zniechęcający do spacerów. Oto moje marzenie się spełniło: pojechałam nad morze z dziećmi i moją Mamą. Jedna z uczestniczek moich warsztatów z Self-Reg spytała mnie, jakim cudem byłam w stanie głęboko się zrelaksować na wakacjach z trójką dzieci. Też się nad tym zastanawiałam przed wyjazdem, pełna obaw, czy nie będę na miejscu warczeć na Mamę i dzieci. Na szczęście tak się nie stało ze względu na szereg czynników. Po pierwsze, znikły moje domowe obowiązki: przygotowywanie posiłków (śniadania, obiady i kolacje przejęły sanatoryjne panie kucharki, a drugie śniadania i podwieczorki – moja Mama) i sprzątanie (niech żyją panie sprzątające!). Po drugie, przez 24 godziny na dobę miałam przy sobie wspierającego dorosłego, czyli Mamę, która bardziej niż ja sama zaangażowała się różne porządkowe i higieniczne czynności związane z dziećmi. Po trzecie, dzieci miały sporo atrakcji i towarzystwo rówieśników, więc niczego ode mnie nie oczekiwały poza poczytaniem na dobranoc (Duży i Mały) i karmieniem piersią raz na jakiś czas (Malutki). Po czwarte, pogoda była idealna, więc spędzaliśmy sporo czasu na dworze, głównie na plaży. Zachwycone dzieci dzień po dniu rozbudowywały kopalnię złota z piasku, patyków i kamieni, a ja, jeszcze bardziej zachwycona, ładowałam baterie widokiem, szumem i zapachem morza. Po piąte, kilka razy poćwiczyłam na siłowni na świeżym powietrzu i trzy razy poszłam na masaż. Po szóste, odpuściłam wszelkie obowiązki poza kursem Self-Reg, a i do niego nie podchodziłam zbyt ambitnie. Po siódme, tuż przed wyjazdem udało mi się znaleźć nową nianię i to bardzo obniżyło moje napięcie.
Pod koniec stycznia z nową energią wróciłam do moich codziennych obowiązków. Mam ich teraz nawet więcej, więc staram się dbać o swoje baterie: niedawno nadwerężone, łatwo mogą znów paść. Niestety na horyzoncie ponownie pojawiło się widmo czarnej dupy, bo nowa Niania, której tak długo szukaliśmy, jednak nie jest w stanie pogodzić studiów dziennych z pracą u nas, a Mąż ma nową pracę i wraca z niej po godzinie 21. Jeśli więc znacie ciepłą, intuicyjnie bliskościową nianię, która szuka pracy w wymiarze od 30 do 40 godzin tygodniowo (w dużej mierze popołudniami) i niestraszne jej są wariackie papiery i trójka dzieci, to bardzo proszę, przyślijcie ją do mnie! Może skusi ją to, że stanie się najlepiej przeszkoloną w dziedzinie Self-Reg nianią w Polsce.
//Mój najbliższy warsztat dla wrażliwych i zestresowanych mam: Gdańsk, 2 lutego//
Trzymam kciuki za znalezienie niani! Nieczęsto piszę, ale czytam od deski do deski, może kiedyś uda mi się wybrać na kurs – w każdym razie kibicuję aby udało Ci się znaleźć nianię i dalej prowadzić blog i warsztaty! 🙂
Bardzo Ci dziękuję!
I znowu…!
Jestem wdzięczna za każde zdanie, które zapisujesz na blogu. Trafiłam tu „przypadkiem” a okazało się dla mnie objawieniem. Potem książka Self-reg by sięgnąć do źródeł i znowu powroty do Twojego bloga- za każdym razem po naukę i pomoc na co dzień.
ps. Przykro mi, nie znam żadnej niani- choć gdyby nie obowiązki chętnie spróbowałabym sama podjąć wyzwanie 😉 (Mój Malutki też rocznik 2016). Pozdrawiam! 🙂
Ach, byłabyś pierwszą stuprocentowo self-regową nianią w Polsce! No trudno. Dziękuję Ci bardzo za te słowa wdzięczności.